W dniu oficjalnej premiery
„Czerwonego Pająka” zapraszam na wywiad z Katarzyną Bondą – królową
polskiego kryminału.
KATARZYNA BONDA – królowa polskiego
kryminału. Z wykształcenia dziennikarka i scenarzystka. Autorka dwóch książek
dokumentalnych. Wykłada
w szkole kreatywnego pisania w Warszawie, a także utworzyła własną szkołę i
portal o pisaniu. Jest również autorką „Maszyna Do Pisania. Kurs Kreatywnego Pisania”
adresowaną dla nowych adeptów sztuki. Jako pierwsza wprowadziła
postać profilera - w trylogii
kryminalnej z Hubertem Meyerem. Ogromną popularność oraz prestiżowe
nagrody przyniosła Autorce seria z profilerką Saszą
Załuską - „Pochłaniacz. Powietrze”, „Okularnik. Ziemia”, „Lampiony. Ogień”. 23
maja 2018 roku oficjalną premierę ma czwarta część tetralogii kryminalnej
„Czerwony Pająk. Woda”.
Katarzyna
Bonda – Królowa polskiego kryminału. Kto zatem z polskich autorów jest królem tego
gatunku?
KB: Nie przesadzajmy z tymi koronacjami. Dzięki Bogu
dożyłam czasów, w którym powieści kryminalne są tak popularne, że dosłownie
wszyscy je czytają. Nie ma chyba Polaka, który by nie wziął do ręki jakiejś
opowieści sensacyjnej do rąk. W każdym razie ja w to nie wierzę! Kiedy
zaczynałam działać w tym gatunku, była nas dosłownie garstka. Można było
policzyć polskich autorów na palcach obu rąk. Dziś tego typu książek wychodzą
setki. Kiedy zaczynają się targi książki, premiery mają nie tylko
przedstawiciele starej gwardii - jak Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, czy
Zygmunt Miłoszewski - ale są już rewolucjoniści gatunku, którzy absolutnie
zmienili system wydawniczy, jak choćby Remigiusz Mróz, którzy nadali nowy rytm
wydawcom i
skutecznie mobilizują resztę braci kryminalnej do intensywnej pracy. Zostawiam
ocenę jakości naszych dzieł czytelnikom, ale jestem absolutnie przekonana, że
nasz "polski kryminał" stoi dziś na najwyższym - światowym poziomie.
Z mojej perspektywy to piękna sprawa, bo Czytelnik ma wybór. Może wziąć do ręki
opowieść zarówno lżejszą, bardziej nabitą danymi, z szybszym tempem lub
szerszym kontekstem społecznym, politycznym czy z elementami
horroru. Każdy autor nadaje swojemu dziełu unikalną "pieczęć", za
pomocą której czytelnik ma szansę zmierzyć się z odmienną
opowieścią. Ja zaś bardzo się z tego cieszę, bo kiedy konkurencja jest ogromna, ciężko wejść w wygodne
kapcie i osiąść na laurach. Człowiek ma wciąż wyzwanie, mierzy się sam ze sobą,
a jeśli uda mu się wygrać na takiej olimpiadzie, w której co drugi autor to
"czarny koń", satysfakcja jest gwarantowana.
Królowa
kryminału – Królowa sukienek. Diabeł ubiera się u Prady – Katarzyna Bonda
ubiera się u...?
KB: Sukienki szyje mi pani Kasia Silewicz ze swoim
zespołem w pracowni Przystanek Haft. Nie płacą mi za reklamę, ja zaś płacę za
każdą moją sukienkę. Nie wypożyczam ich, lubię mieć własne. Prawdą jest, że mam
ich sporo, ale bez przesady, jakieś wady muszę mieć. Mam m.in. takie, że lubię
kolorowe szmatki, na tyle długie, by zakrywały kolana i broń Boże nie
odsłaniały biustu. To moja zbroja, uniform służbowy. Każda kobieta to rozumie,
bo każda kobieta w sukience wygląda dobrze. Nie jest ważny wiek, sylwetka ani
nawet status społeczny. Wierzę w moc kobiecości i siłę delikatności w wizerunku, a to
daje ten rodzaj stroju "służbowego".
Tworzy
Pani szkołę dla przyszłych pisarzy „Maszyna do pisania”. Jest Pani wzorem, nauczycielką dla
pisarzy stawiających swoje pierwsze kroki w tej sztuce. A kto był dla Pani
nauczycielem, wzorem?
KB: Piękne pytanie. Dziękuję za nie, odpowiem z
radością. Było ich wielu. Prawdą jest, że człowiek, który chce się rozwijać,
powinien długo szukać swojego mistrza. Jeśli chodzi o powieści mogłabym
wymieniać tutaj całą listę powieściopisarzy i większość to
postaci dawno martwe, ale często wymieniam książki, które mnie inspirują, a
nazwiska by się pokrywały. Chcę teraz powiedzieć o kimś dla mnie szczególnym.
Jest bowiem taki facet i jeszcze nigdy nie miałam okazji złożyć mu prawdziwego
hołdu za to, czego mnie nauczył, na ile odsłonił przede mną moje
umiejętności, ponieważ
w pisaniu tylko o to chodzi - o otwarcie na własny potencjał i umiejętne go
wykorzystywanie w pracy. Wspomniany mistrz nazywa się Tom Abrams. Tak, dokładnie jak postać z tetralogii o Saszy
- jej profilerskie guru. Tym sposobem oddaję Tomowi honor, za to, czego mnie
nauczył. Tom jest Amerykaninem, scenarzystą, tutorem, którego poznałam na
warsztatach dla scenarzystów organizowanych przez ScriptEast, dzięki
uprzejmości Izy Wójcik i Darka Jabłońskiego, którzy od lat szkolą w Polsce
filmowców. I paradoksalnie to właśnie mój epizod w świecie polskiego filmu był
dla mnie najbardziej owocny w edukacji fabularnej. Pracowałam wtedy nad tekstem do filmu
Marcina Wrony. Bynajmniej nie nad książką, lecz sposób patrzenia na opowieść
w moim odczuciu, nie różni się niczym od książki. To, co czyni odmiennym, te
dwa rodzaje zapisu to cel, jaki przyświeca autorowi. W scenariuszu ważne jest
patrzenie behawioralne, w powieści - indukcyjne. Wszystko to, czego nie
widać w książce jest walorem, w filmie
tym zajmuje się cały sztab ludzi: reżyser, aktorzy, scenografowie, kompozytorzy
itd. Myślenie jednak o opowieści jest takie same. Tom nauczył mnie dostrzegania
tematu mojej opowieści, tego, co jest jej jądrem, esencją. Gdyby nie spotkania
i warsztaty z Tomem, nigdy bym pewnie do tego nie doszła sama. Poza tym nauczył
mnie także wiary w siebie i poczucia, że mogę wszystko, że mogę również
pozwolić sobie na błędy. Czasami dzieło jest niedoskonałe, ale widać taka
byłam, tylko w taki sposób mogłam ten temat ugryźć. To bezcenna wiedza. Bardzo przy okazji rozgrzesza
autora, zwłaszcza, kiedy człowiek ma zapaść i uważa się za kompletne
beztalencie. To pozwala na zamknięcie pewnych drzwi i pójście naprzód. Dzięki
ci Tom za wszystko, jesteś absolutnie genialny. A tutaj jeszcze dodam, że jeśli mistrz
ma na dodatek poczucie humoru i to kostyczne, promieniuje to na twórczość
ucznia i daje dystans, zdejmuje to odium "wysokiego C", które od lat
towarzyszy mitom pisarskim w naszym kraju. Tom mnie tego także nauczył,
patrzenia na opowieść zupełnie zwyczajnie, bez zadęcia. Nie można chcieć od
nauczyciela więcej.
Maszyna
do pisania”, w której od 2012 roku nowi adepci tej sztuki, szlifują swój
warsztat pisarski wykształciła już wielu znanych i chętnie czytanych autorów. Jakie
emocje towarzyszą Pani widząc na półkach księgarń książki takich jej
absolwentów jak Robert Małecki czy Przemysław Semczuk?
KB: Radość, dumę i poczucie, że
się nie pomyliłam. Wierzę w moich ludzi - to prawda, mam już własną
gwardię. Jest to nie tylko budujące, satysfakcjonujące ale i dające nadzieję.
Kiedy zaczynałam w Polsce mówić o tym, że pisania można się uczyć, zbierałam
ostre cięgi od "ortodoksów" wierzących głównie w inspirację i iskrę
bożą. Słyszałam, że to pomyłka, że jestem bałwochwalcza, że nie mam wstydu
szerząc takie herezje. Zrzucano to na karb mojego wieku (wtedy uchodziłam
jeszcze za młodą) lub blond włosów (choć są farbowane). Okazuje się, po latach,
że w przypadku niektórych, nie tylko moim - rzemieślniczki - szkolenie
przyniosło efekt. Nie twierdzę, że to działa w przypadku prozy autorskiej, a
tym bardziej poetyckiej, bo do tego trzeba mieć dar. Ja jednak takim rodzajem
literatury się nie zajmuję. Mówimy bowiem teraz o powieściach
sensacyjnych, które na całym świecie opierają się przede wszystkim na solidnym warsztacie, pieczęć
autorska jest na drugim miejscu - nieodzowna, ale też i do tego się dojrzewa.
Wiele z tych nazwisk, dziś cenionych i poczytnych Autorów, które były u mnie na
zajęciach, potrzebowało tylko motywacji, prztyczka w nos, głaska, pochwały albo
i kopniaka w cztery litery, by wziąć się do pracy. To cudowne, że tego
dokonali. Jestem więc bardzo dumna i chełpię się, kiedy przysyłają mi w prezencie swoje kolejne
książki. Niektórzy dziękują w posłowiu, inni w listach. Inni wcale nie
pamiętają. Nie mam żalu. To nie jest moja zasługa, że te książki powstały. To w
stu procentach ich splendor, dzieło i ich walka. Przypomina to trochę wychowywanie dzieci - w
pewnym momencie musisz pozwolić im odejść i żyć na własny rachunek, mając
jednakowoż nadzieję, że dobrze je wychowałeś. Ja po prostu
stanęłam w odpowiednim momencie na ich drodze i cieszę się, że nie podcięłam im
skrzydeł lecz podzieliłam się swoją mocą, mądrością i hartem ducha.
Uwielbia
Pani Alfreda Hitchcocka. Studiowała Pani scenopisarstwo w Państwowej
Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Pozostańmy na chwilę w świecie
filmu. Którą swoją książkę chciałaby Pani zobaczyć na wielkim
ekranie? Kto byłby jego reżyserem oraz odtwórcą lub odtwórczynią głównej roli?
KB: Wszystkie! Jeśli którykolwiek
autor odpowie Panu inaczej, znaczy, że kłamie. Ale teraz najbardziej marzy mi
się serial na podstawie serii o Saszy. Chciałabym zobaczyć teraz tę
historię na ekranie, jak historia tej kobiety o imieniu Sasza wyglądałaby z
boku, gdybym sama jej nie napisała. Bardzo bym chciała, aby rolę Saszy zagrała
Magda Boczarska, zaś Łukasza jej partner życiowy - Mateusz Banasiuk. W roli
Ducha zawsze widziałam Marcina Dorocińskiego, choć widziałam go tylko raz, w przelocie i nigdy nie
zamieniłam z nim nawet słowa. Obsada jednak nie do końca ode mnie zależy.
Filmowcy wiedzą lepiej jak zaadaptować tę historię i jak przetworzyć moją
opowieść na obraz filmowy. Prawda jest jednak taka, że prawa znów są przy mnie.
Mimo iż mam koproducenta zagranicznego gotowego wejść w ten projekt, nie mogę w
Polsce znaleźć ludzi, którym mogłabym powierzyć ciężar zaadaptowania serii.
Rzecz jest prawdopodobnie w kwestii napisania scenariusza, który jest pracą
trudną i
wieloetapową. Jeśli zna Pan rzutkiego producenta, który jest gotów zmierzyć się
z tą materią, chętnie podpiszę nową umowę i będę grzecznie obserwowała
działania filmowców. Uważam bowiem, że ja już wykonałam w tej sprawie wszystko,
co mogłam, a teraz ludziom znającym się na
ruchomych obrazach lepiej ode mnie, należy pozostawić całkowitą wolność. Czas
pokaże, co przyniesie życie.
Autorka zdjęcia: Gosia Turczyńska
Pani jako
pierwsza wprowadziła do polskiego kryminału pojęcie profilowania. W Czterech Żywiołach Saszy
Załuskiej pojawia się temat profilowania geograficznego. Poznaliśmy również specyfikę badań osmologicznych. Z
każdą kolejną książką nadaje Pani kierunek dla kryminału. Czego jeszcze
nowego czytelnicy mogą
spodziewać się po Pani twórczości?
KB: Po mnie należy spodziewać się
wyłącznie niespodziewanego...
Katarzyny
Bondy przepis na sukces to …
KB: Być blisko siebie, być
pokornym i wiernym sobie. Walczyć, kiedy potrzeba i poddać się, kiedy nie ma
szans na sukces. Wszystko, co przychodzi do nas, jest po coś. Nie wolno upierać
się przy swoich racjach, jeśli świat uważa inaczej. Jestem zdania, że sytuacje,
w które wpadamy, ludzie, których spotykamy i zdarzenia, które następują po
sobie są "mądrzejsze" niż my sami. Trzeba być jedynie
czujnym i
dostrzegać te połączenia. A wtedy wszystko się spełnia, zdarza się i domyka.
Sasza
Załuska czy Hubert Meyer – do kogo Pani bliżej mentalnie?
KB: Hubert był moją tarczą przed światem. Zasłaniałam
się nim. Sasza to ja. Na kontrze, mój negatyw, ale wszyscy, którzy ją lubią, darzą i mnie
prywatnie swego rodzaju estymą. Ci, których drażnię, wkurzam czy irytuję, mają
podobne emocje wobec
bohaterki. Przyznaję się do tego nie bez powodu. Teraz już mogę, skończyłam
serię. Sama musiałam się z tym pogodzić. Dlatego też darzę wielkimi emocjami obydwóch moich bohaterów ale
mam do nich odmienny rodzaj stosunku, nasze relacje opierają się na zupełnie
innych zasadach i jest inny między nami przepływ emocji.
Biblioteka
Narodowa przedstawiła raport stanu czytelnictwa w Polsce za rok 2017. Wynika z
niego, że zaledwie 38% respondentów w ubiegłym roku przeczytało co najmniej
jedną książkę. Przyznam (może nieskromnie), że rocznie czytam średnio 70
książek. Znam również wiele osób, które znacząco zawyżają średnią. Proszę
powiedzieć z czego może wynikać taki stan?
KB: Nie zgadzam się zupełnie z tym "czarnym
pijarem", jaki uwielbiają głosić dziennikarze.
Polacy czytają! Polacy kupują! Książka jest jednym z najpiękniejszych
przedmiotów w naszych domach, a jeśli ktoś uważa, że to zbieracz kurzu, to
znak, że zawodzi go wyobraźnia i wystarczy podsunąć takiej osobie książkę
dopasowaną do jego
potrzeb, by zdanie zmienił. Zamierzam walczyć jak lwica o honor książki i jej
miłośników, których na tej sali mniemam nie brakuje! Mam absolutnie dosyć
tego utyskiwania, że Polacy
nie czytają, tego straszenia czarnymi wynikami z bibliotek i sprzedaży woluminów. Kto
więc zasila te rzesze na targach książki, kto ratuje książki z koszyków w
supermarketach, kto wreszcie - czy mróz, czy upał - przybywa na spotkania
autorskie? Właśnie Państwo! Zamierzam walczyć o nasze dobre imię! W mojej opinii ludzie, którzy
sięgają po książki to ludzie wrażliwi, wnikliwi i mądrzy. Ci, którzy pozbawiają
się tej cudownej przyjemności, jaką jest lektura powinni się wstydzić tej
przywary i sądzę, że jeśli zobaczą iż są na oucie - zmienią swoje stanowiska.
Książka jest modna, otwiera horyzonty, czasem zawarta w niej opowieść
terapeutyzuje, bawi, rozśmiesza. Daje tak wiele doznań, którego nie dostarczy
ani film, ani teatr, ani dobry kabaret. Książka to najlepszy prezent, karma dla
ducha i piękny reset systemu, kiedy chcemy na chwilę się zatrzymać w świecie
naszej wyobraźni i poczuć, kim naprawdę jesteśmy, do czego dążymy. Kimże bym była,
gdybym od dziecka
nie czytała książek? Kimże Pan by był? czy istniałaby w ogóle taka strona,
którą Pan prowadzi?
Od kilku
lat słyszymy o możliwości wprowadzenia stałej ceny książki – jest Pani jej
zwolenniczką, czy przeciwniczką?
KB: Szczerze? Nie mam pojęcia, nie
czuję się na siłach wymądrzać w tak poważnych kwestiach. To nie jest
pytanie do mnie, są od tego zawodowcy. Nie znam się na takich sprawach. Prawda
jest taka, że zajmuję się wyłącznie pisaniem, a nie sprzedawaniem moich
książek. Od takich zadań mam wydawcę i mam ten komfort, że w wydawnictwie Muza
SA pracują sami profesjonaliści (choć też pasjonaci i ideowcy). Nie interesuje
się sprzedażą, ceną, dystrybucją - ufam, że ludzie, którzy wzięli mnie pod
swoją opiekę, robią to dobrze. To jest prawdziwy luksus mieć u boku mocnego i
łebskiego wydawcę, który dba o interesy świra, jaki zawsze mieszka w
opowiadaczu historii.
„Najpierw
rzemieślnik, potem artysta”. Jak wygląda Pani warsztat pracy twórczej?
KB: Widzi Pan, ja potrafię pisać
wszędzie. Pracowałam, kiedy było mi ciężko życiowo i kiedy byłam szczęśliwa.
Stan prywatny mojego ducha wpływa rzecz jasna na opowieść,
kłamałabym, gdybym powiedziała, że to nie ma znaczenia. Pisarz odbija się
prywatnie w swoim dziele, jak w lustrze. Ale też dlatego tak ważny jest
warsztat. Trzeba wiedzieć jak używać narzędzi pisarskich, to kotwica, która
pozwala panu pokonać trudności związane właśnie ze słabościami ludzkimi.
Uważam, że to właśnie czyni z pisarza zawodowca, jeśli podejmuje wyzwanie i
mimo przeszkód pokonuje tę drogę zapisu opowieści i tworzy coś, co nie jest
wcale ekshibicjonistyczną historyjką. Rzecz jest arcyprosta - rytuały,
posprzątane biurko i umiejętność oddzielenia się od rzeczywistości
- to czyni z nas pisarzy, a nie czekanie na natchnienie czy folgowanie swoim
darom od losu. Ten rodzaj emocji przydaje się w miłości, w budowaniu związków,
w dbaniu o ognisko domowe. Pisanie to praca. Taka sama jak każda inna. Rzeczy i
zadania muszą być solidnie wykonane i nie ma usprawiedliwienia. Czy to, że ma
pan słabszy dzień wpływa na to, że nie dopełni pan swoich obowiązków w pracy?
Nie. Tak samo jest i u mnie. Różnica może polegać na tym, że nie wychodzę do
biura, bo mam je w swoim gabinecie.
Research,
budowanie fabuły, tworzenie postaci, która część pracy pisarskiej jest
najtrudniejsza, najbardziej absorbująca, wciągająca?
KB: Każdy z tych etapów jest fascynujący i odmienny. Kiedy zbieram dane,
kiedy gromadzę
materiał jestem jak gąbka, która nasiąka. Nasycam się także wiedzą z książek, robię
wywiady z ekspertami, odwiedzam wszystkie miejsca. Wtedy moje kompetencje
ciekawskiego dziecka się przydają. Kiedy przychodzi czas budowy, konstruowania fabuły -
procentuje moja analityka. Uwielbiam porządek - tak w życiu, jak i w opowieści.
Mam tę cechę i normalnie ona mi okrutnie przeszkadza. Nie znoszę np.
niedokończonych spraw. To sprawia, że dotąd układam te puzzle, by
wskoczyły na swoje miejsce. Lubię też
jednak się schować, ukryć w jaskini przed światem. Tę część osobowości
dopieszczam, kiedy piszę. Czasem myślę sobie, że jestem typem idealnym do tej
pracy, ona zapewnia mi każdy rodzaj doznań. Każdy człowiek powinien zdawać sobie sprawę z
własnych walorów, z tego co daje mu radość, szczęście i do samego siebie
dopasować robotę, jeśli to jest celne, nigdy się nie męczy, nie nudzi, nie
doznaje frustracji. Pozostaje tylko wziąć się w garść i dokonywać "małych cudów"
jakim jest ewidentnie przekraczanie siebie. Bo na każdym z tych etapów jest przestrzeń, która jest dla mnie
problemem: w dokumentacji - pokonuję nieśmiałość, w pisaniu konspektu -
organizuję mój chaos, a w zapisie - mierzę się z moim lenistwem.
Pewnie dlatego, kiedy skończę książkę - jestem tak szczęśliwa. Rozwijam się,
nie tylko jako pisarz, ale przede wszystkim jako człowiek. Ubogacam się w tej
walce o fabułę.
Autorka zdjęcia: Gosia Turczyńska
„Życie to oddech. Mamy
ograniczoną pulę uderzeń serca. Niepotrzebnie marnujemy je na wahanie, strach,
czy złość. Zawsze będą tacy, którzy chcą nas ciągnąć, kusić, przekonywać, że
wiedzą co dla nas lepsze. A trzeba po prostu iść naprzód, znaleźć dla siebie
czyste powietrze. Takie, którym chcemy oddychać”. A co dla Pani jest powietrzem pozwalającym
iść naprzód?
KB: Rodzina. Bliscy. Miłość,
zaufanie, lojalność i szczerość. Bez tego nie da się być szczęśliwym, zdrowym, żyć w
zgodzie ze sobą i czuć stabilny grunt pod nogami. Owszem, los doświadcza mnie
po szamańsku, daje mi na garb takie doświadczenia, które zmuszają mnie do
przepracowania w sobie słabości, do dramatycznych przeistoczeń, nie tylko w
sferze fizycznej, ale to, co jest fundamentem - to ludzie wokół i moje z nimi
relacje. Nie uznaję relacji toksycznych, a tym bardziej fałszywych. Wolałabym już zrezygnować z
relacji z konkretnym człowiekiem, niż trwać w asymetrycznej
relacji. To wcześniej czy później wychodzi na jaw i pęka. A kiedy bomba
emocjonalna wybucha w sposób niekontrolowany, więcej jest szkód, niż gdy się
szczerze postanowi, że to, co jest między nami, nie jest prawdziwe.
Dlatego pielęgnuję
bardzo bliskie relacje, szczerze wierzę w ludzi i daje im całą siebie, to zawsze procentuje. Mogę zawsze na nich
polegać.
We wstępach Pani książek jest
wiele ważnych i cennych sentencji . Natomiast jakie motto jest Pani główną
regułą życiową?
KB: Trudno mi wybrać jedno. Kiedyś
był to cytat z Junga: "To co nieprzepracowane, wraca do nas w postaci
Przeznaczenia". Potem - całe lata: "Nikt nie może zacząć jeszcze raz,
ale każdy może stworzyć całkiem nowy początek". Dziś myślę, że będzie
to: "Nie próbujcie
zdobyć od razu zbyt wiele. Nawet słonia da się zjeść w małych kawałkach". To
akurat cytat ze mnie. Bardzo pomaga, kiedy świat wali się Panu na głowę.
Jest Pani osobą odpowiedzialną
społecznie. Chętnie włącza się Pani w akcje. Wsparła Pani rehabilitację
Magdaleny Piekorz, przekazując na ten cel zegarek swojego Ojca, będący dla Pani
talizmanem. Obecnie wspiera Pani akcję Fundacji Sukces Pisany Szminką. Proszę
powiedzieć coś więcej o projekcie „Wsparcie na start”.
KB: Kiedy osiąga Pan poziom, że
ludzie Pana cytują, pytają, gdzie się Pan strzyże, co jada, jak pracuje, łatwo
popaść w samozachwyt i zatopić się w tej cudownej materii uwielbienia, jak w bańce bajki.
Ja jednak nie zawsze miałam takie życie. Pochodzę z małego miasteczka, z czego
jestem dumna. Moi rodzice nigdy nie mieli mnóstwa pieniędzy i majątku, więc nie
mogli mnie uposażyć w taki sposób, bym mogła zacząć życie komfortowo - z
własnym mieszkaniem i niedużym autkiem oraz zajmować się tym, co lubię... Mój
pierwszy ślub został odwołany w atmosferze skandalu. Zostałam starą panną z
dzieckiem, z kredytem na karku, bez pracy. Los widać tak chciał, bym wzięła
swoje życie w ręce i zrobiła z niego to, co będzie moim własnym losem. Ale to,
co wyniosłam z domu - to siłę, hart ducha i marzenia. Nikt mnie nie krzywdził,
nie niosę za sobą ciężaru krzywdy i patologii. To wielki walor. Są jednak
ludzie - czy to kobiety, czy mężczyźni - którzy mają te wszystkie cechy, co ja:
mała miejscowość, bieda lub ubóstwo ale jednocześnie niosą za sobą strach i
nieufność. To ściąga ich w dół. Takie osoby bez wsparcia są skazane na równię pochyłą. Znam wiele
takich historii. Za sprawą swojej pracy dziennikarskiej, pisarskiej, teraz jak
jeżdżę na
spotkania autorskie, przychodzą także osoby - np. wychowankowie domu dziecka
czy ośrodków wychowawczych z Oławy - przy okazji pozdrawiam przemiłych panów,
liczę, że dopełniają obietnicy, by być zuchami, a nie zbójami:) - rozmawiamy i
staram się dzielić z nimi moją siłą. Ten projekt wspiera finansowo dziewczyny,
które opuszczają domy
dziecka. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak jest to straszne - nie dostały ze
swoich domów nic poza traumą, poczuciem zagrożenia i nieufnością - a teraz jeszcze świat je rani i
doświadcza, bo nie mają zupełnie nic, by "stworzyć zupełnie nowy początek".
Dlatego zawsze będę wspierać słabszych w tym momencie losu. To się zmienia,
jeśli się poda komuś rękę, choćby czasem wirtualnie, pośrednio, bo przecież ja
nie poznam tych kobiet, nie mam z nimi styczności, ale jeśli każda z nich dostanie choć
kilka groszy z dochodu za sprzedaż tych zdjęć, to może zrobi ze swoim życiem
coś pięknego. I tego im życzę!
Ostatnio na Czyt-NIKu pojawiła
się zabawa, w której Uczestnicy proponowali miasto, gdzie rozgrywałaby się
akcja Pani kolejnej książki po „Czerwonym Pająku”. Dodajmy książki, w
której swoje umiejętności profilowania połączyliby Hubert Meyer i Sasza Załuska.
Jak Pani zapatruje się na taką propozycję? Jeśli już to, gdzie by się
spotkali... może, gdzieś w środku drogi, między Gdańskiem a Katowicami?
KB: Świetny pomysł:) Zabukowałam na moim twardym dysku!
Hubert Meyer powróci to już
pewne. Akcja toczyć będzie się na Śląsku. Po której stronie Brynicy dojdzie do
morderstwa?
KB: Jeszcze nie mogę zdradzić. Mam
taką zasadę, że nie ujawniam danych do czasu ukończenia powieści. Wynika to z
mojej przesadności i zasady: pokazuj to, co jest już gotowe, wcześniej karmisz
tylko własną próżność.
Hubert Meyer, wzorowany jest
na Bogdanie Lachu. Na kim wzorowana jest Sasza Załuska?
KB: Na prawdziwej profilerce z
Huddersfield. Niestety umówiłam się z nią, że nie ujawnię jej nazwiska, ale to
absolutnie łebska babka i wiem, że dobrze się bawi, czytając przygody Saszy,
choć na razie zna je tylko z relacji czytelników, bo książka dopiero wyjdzie
drukiem po angielsku. Prawdziwy feedback będę miała dopiero po premierze serii o Saszy w
Londynie.
W trakcie czytania „Polskich
Morderczyń” targały mną wszelakie emocje. Odczuwałem złość, ale
również towarzyszył mi smutek oraz żal wobec niektórych morderczyń. Jednak Pani
przedstawiła te historie w sposób obiektywny. Często również jako sprawozdawca
sądowy towarzyszyła Pani podczas rozpraw. Proszę powiedzieć czy ciężko jest
zachować obiektywizm i czego należy się wystrzegać by nie przedstawiać zdarzeń
w sposób subiektywny?
KB: Zbrodnia bierze się ze
słabości, z tego, że człowiek nie radzi sobie z własnym życiem, czasem są to
sprawy prozaiczne, jak finanse, a czasem to jest samotność, brak rodziny/korzeni,
dobrego wzorca. Jestem przeciwniczką demonizowania zła jako siły. Nie podziwiam
i nigdy nie fascynowali mnie seryjni zabójcy, postaci mitologizowane przez
filmy klasy G. W matrycy psychologicznej tych ludzi jest błąd, który się multiplikuje, zaś to,
co oni czynią, jest zwykle przekazaniem agresji, której sami doświadczyli. Każdy, kto
dopuszcza się przestępstwa był kiedyś ofiarą przemocy fizycznej lub psychicznej. Ta
książka była dla mnie przełomowa. To jednocześnie mój backround – książka
dokumentalna, której początek ma miejsce, kiedy zaczynałam jako sprawozdawca
sądowy, gdzie mogłam wykorzystać cały swój warsztat dziennikarski, a z
drugiej strony mogłam pokazać to, czego nie pozwala gazeta. I okazało się, że
książka, która miała być offowa - tylko dla mnie (chciałam znaleźć odpowiedzi
na nurtujące mnie pytania) – jest dziś pozycją kultową, a co dziwniejsze nie
starzeje się lecz zyskuje z czasem. Dla mnie samej to wielkie zaskoczenie choć
wiem skąd bierze się jej fenomen. Po pierwsze nikt tego wcześniej nie zrobił,
dopiero teraz naukowcy zaczynają w ten sposób badać zabójczynie, a po drugie
one pokazały twarze, otworzyły się przede mną. Nie wiem do dziś jak to mogło
się udać. Ale pamiętam moją obsesję, by książkę skończyć. Było wiele przeszkód: nie
miałam samochodu, borykałam się z kłopotami finansowymi, bo już odeszłam z
pracy i ledwie wiązałam koniec z końcem, niezliczona ilość kwestii formalnych,
by do tych więzień się dostać, praca z fotografem, stylistką, ekspertami,
pielgrzymka po sądach (wszystkie akta osobiście przeczytałam, każdą stronę –
czasem do jednej sprawy było 20 tomów akt), wreszcie ciąża. Nawet to mnie nie
powstrzymało, by materiał zebrać, a potem książkę napisać. Prawie wszystkie
bohaterki manipulowały, licząc, że dam się nabrać i każda zasługuje na uwagę.
Mam kilka faworyt, ale nie ze względu na manipulacje lecz ciekawy życiorys,
historię lub szok, że to zdarzyło się naprawdę. Monika Szymańska (zabójczyni Tomka Jaworskiego,
rozdział Macierzyństwo) – od niej się zaczęło – jest bardzo ciekawą
zmiennokształtną osobą, wybitnie inteligentną, która umie odnaleźć się w
każdych warunkach, Małgorzata Połczyńska (nazwisko zmienione, rozdział Śmierć)
budzi moje największe współczucie i przerażenie jednocześnie, bo
jest bardzo zakłamana w sobie (bez pejoratywnych skojarzeń, chodzi o
zafałszowany własny obraz). Mirkę Romanowską (rozdział Małżeństwo)
szczerze polubiłam. Było ich dwadzieścia jeden, a nie czternaście. Te historie
pozostałe zbadałam, ale
zdecydowałam, że albo zostawię je na inne opowieści, albo poczekam jak to się
rozwinie. Trzeba umieć dokonywać selekcji. Jeśli chodzi o trudność, dokumentalista w pewnym
momencie zbliża się na tyle do swoich bohaterów, że bariera jest płynna i już nie ma
problemów z wywiadem. Dowodem tego jest fakt, że każda z bohaterek autoryzowała
swoją opowieść. Wydawca nie mógł zrozumieć, jak ja tego dokonałam. To było
proste, patrzyłam na nie jak na ludzi, a nie zabójców. I one wiedziały, że nimi
nie gardzę, że pochylam się nad ich życiem, jak często dotąd nikt tego nie
robił. To doświadczenie było bezcenne dla mnie jako przyszłej twórczyni kryminałów. Widzę więcej niż
inni, bo byłam po obu stronach barykady – rozmawiałam
z policjantami, zabójcami i ofiarami. Każdy z tych elementów występuje w
kryminale – potem mogłam się odważyć napisać kolejną powieść. Nie wierzę w papierowe bajeczki
kryminalne – nigdy takich nie czytałam. W dawnym świecie naszych babć agresją
szczycili się głównie mężczyźni (dlatego zbrodnie popełniane przez kobiety
zdarzały się niezwykle rzadko), dziś się to zmieniło, kobiety są coraz
silniejsze, wyemancypowane i działają “po męsku”. Jednak ich motywy są emocjonalne, bo
taka jest nasza babska struktura psychiczna. Potem jednak chcą znów być
“święte”, więc kłamią, zacierają ślady, chowają zwłoki, manipulują
policjantami.
Autorka zdjęcia: Ania Dziewulska Photograpghy
W książce
„Zbrodnia Niedoskonała” wraz z Bogdanem Lachem udowadniacie, że nie istnieje zbrodnia doskonała. Proszę powiedzieć
Pani zdaniem na ile
nie wykrycie morderstwa jest wynikiem braku doskonałych metod śledczych, a na
ile rezultatem „niedbalstwa”, zaniechania odpowiednich kroków przez niektórych
śledczych?
KB: Nie jestem zwolenniczką
obarczania za niewykrycie sprawcy śledczych. Niektóre sprawy po prostu muszą
pozostać tajemnicą, choćby organy ściągania stawały na głowie, a
technologie pozwalały na przenicowanie całej przestrzeni związanej ze sprawą na
wskroś. Natomiast faktem jest, że metody śledcze, kryminalistyka, która poszła
bardzo do przodu w ciągu ostatnich powiedzmy 50 lat, uniemożliwia dziś niewykrycie spraw, które
kiedyś - choćby wiek temu - pozostałyby sekretem. Dziś nie byłoby Kuby
Rozpruwacza, byłby oskarżony i osądzony sprawca.
„Sprawa
Niny Frank” to Pani debiut w powieści kryminalnej. Proszę powiedzieć czym różni się pisanie książki dokumentalnej od kryminału?
KB: Musiałam w sobie zabić
dziennikarkę, by pisać książki. Owszem - nawyki reporterki - przydają
się do zbierania danych, wiem gdzie, jak i do kogo dotrzeć, by wyrwać z
rzeczywistości konkretne informacje, ale to nie czyni ze mnie pisarki. To, co sprawia, że zajmuję
się tak dziwną działalnością, jaką jest wymyślanie historii i opowiadanie ich w
postaci grubych książek to doświadczenie życiowe i nadmiar (lub też brak) emocji, ciekawość
świata i pragnienie zgłębiania ludzkiego losu, a sploty okoliczności zawsze
mnie zachwycają lub też przerażają. To mnie popycha do fabuły i choć przeklinam
ten wybór zawodu w trakcie zapisu, nigdy mi się nie znudzi. Taką mam w każdym
razie nadzieję, bo nic innego nie umiem, a bierna egzystencja zupełnie mnie nie
interesuje. Po prostu lubię pracę, daje mi ona siłę, jest jak bateria, którą
wciąż muszę ładować.
Liczę więc, że starczy mi sił i pomysłów, by pisać do śmierci. Oby tylko zdrowie dopisywało,
bo jestem już w wieku, kiedy zaczyna się myśleć o tych sprawach i z
szacunkiem traktuje wizyty lekarskie. Piszę historie często rysując je grubszą
kreską, bo wiem, że tempo jest ważne, dlatego najwyższą stawką w moich
powieściach jest życie ludzkie. Kiedy ktoś zagraża naszym bliskim, jesteśmy
gotowi na wszystko. Odpowiedzialność matki za swoją pociechę, konieczność
obrony przed złem
swojego dziecka zdaje mi się nawet wyższą stawką niż śmierć. Sasza składa się
głównie ze słabości, a by wydobyć jej siłę wrzucam ją w takie sytuacje,
które wyzwolą ją z okowów
lęku, niepewności i słabości właśnie. My też - jako ludzie - ciągle mierzymy
się ze światem. Na szczęście, w większości przypadków, nikt nie uprowadza nam
dzieci, nie zagrażają nam mafiozi i nie doświadczamy realnych katastrof, ale na poziomie
emocjonalnym nawet utrata pracy, odejście partnera lub podwyżka stopy procentowej naszego
kredytu - jest takim samym doświadczeniem krytycznym, które musimy
zaakceptować, zintegrować i znaleźć w sobie siłę, by pójść naprzód. Taką
właśnie historię opowiadam za każdym razem, choć fabuła jest odmienna, podobnie jak
miejsce akcji, czy żywioł patronujący tomowi, i to mówię moim Czytelnikom.
Wątek kryminalny jest jedynie metaforą, a może tylko scenografią dla świata,
który tworzę w książkach.
„Tylko
Martwi Nie Kłamią”, rozgrywa się w stolicy górnego śląska. Co takiego
zainspirowało Panią w Katowicach, by na tle tego miasta stworzyć powieść kryminalną?
KB: Miasto. Miejsce akcji ma dla
mnie zawsze pierwszorzędne znaczenie. Ono promieniuje na życiorysy
ludzi żyjących i tych, którzy przebywają już za zasłoną.
Przy
okazji „Tylko Martwi Nie Kłamią”, nie mogę nie zapytać – czy różowa landryna, samochód, który
Hubert Meyer pożyczył od byłej żony istnieje naprawdę?
KB: Oczywiście. Inspiracja
pochodziła od moich przyjaciół - Ani Gidyńskiej i jej męża - Marka. To oni ją
de facto wymyślili na swoim tarasie, a ja poszłam tylko za ciosem:)
Na
początku „Florystki”, ciężko doświadcza Pani Huberta Meyera. Wysyła go
Pani na banicję na mazurską wieś, gdzie leczy rany po błędzie w
profilowaniu. Nie było Pani żal? (mi strasznie nawet odczuwałem taką niezgodę
wobec tego jaki los dla niego Pani stworzyła).
KB: Fabuła uwielbia kłopoty.
Zawsze twierdziłam, że dobra opowieść to taka, z której wycięto fragmenty nudy, w
której jednocześnie boimy się o bohatera lub mamy nadzieję, że uda mu się
pokonać trudności, przeszkody, że kibicujemy mu, by wygrał w naszym imieniu.
Jak inaczej ustawić stawkę, jak pokazać, że wojownik jest w każdym z nas? Czytelnik musi
sam w sobie poczuć ten bohaterski rys, zidentyfikować się z postacią i przeżyć kłopoty, a jednocześnie iść do
światła. Tak, staram się, by w moich książkach została wykasowana ta część,
która na co dzień otacza nas w życiu - czyli okresy stagnacji, oczekiwania.
„Pochłaniacz”
w znacznej mierze nawiązuje do prawdziwych wydarzeń związanych z porachunkami
mafijnymi na wybrzeżu, czy też do afery finansowej sprzed kilku lat. Proszę
powiedzieć woli Pani tłem powieści oblec historie prawdziwe czy w pełni
zmyślone. Jak Pani uważa, które z takich historii czytelnicy wolą
bardziej?
KB: Nie potrafię odpowiedzieć na
dzień dzisiejszy, które elementy w moich książkach wymyśliłam, a które są
prawdziwe. Jak mniemam żadne z tych twierdzeń nie wypełnia całkowicie
odpowiedzi, bo nawet jeśli zapożyczam z rzeczywistości pewne mechanizmy i
założenia to tylko posiłkuję się prawdziwymi wydarzeniami i sprawami
kryminalnymi w celu inspiracji, mówiąc wprost odbijam się na poziom wyobraźni i
je przetwarzam. Moje książki to swoisty patchwork zdarzeń rzeczywistych i
takich, które mogłyby się zdarzyć. Wszystko jednak mogłoby się wydarzyć, nawet
jeśli do podobnych wydarzeń nie doszło. Czasami owszem biorę z rzeczywistości fragmenty z
akt, dokumentów i to mi daje fundament dla fabuły. Przestrzegam jednak przed
czytaniem wszystkiego 1:1. Gdy chcę napisać rzecz faktograficzną – piszę bowiem książkę
dokumentalną. W fabule jest możliwe dosłownie wszystko, także żart z
rzeczywistości albo satyra.
W drugiej
części Czterech Żywiołów Saszy Załuskiej poświęca Pani uwagę zbrodni dokonanej
przez Romualda Rajsa „Burego” na mieszkańcach prawosławnych
wsi. „Okularnik”, ma też dla Pani osobisty wymiar – jest wyrazem pamięci wobec
Pani Babci. To ważne by każdy z nas pamiętał o swoich korzeniach oraz o
wcześniejszych pokoleniach. Myślę, że w obecnym pędzie cywilizacyjnym
zapominamy o tym. Co Pani zdaniem należy zrobić, by nie zatracić w sobie
tych ważnych wartości?
KB: Wierzę, że liczy się nie tylko
teraźniejszość. Jesteśmy w takim samym stopniu tym, co było, jak również tym,
co będzie. Opowiadając różne historie w moich książkach przestrzeń globalna
czasu jest mi nieodzowna do pokazania miary konkretnego
bohatera. To jednak, co go uosabia i co de facto łączy wszystkie występujące
postaci w moich powieściach to oczywiście uczciwość wobec grupy, do jakiej
naturalnie przynależymy z racji urodzenia, wychowania lub czasem wyboru, zwanej
narodem. Być może dlatego w tak wielu krajach rodacy chcą je masowo
czytać. Cudzoziemcy zaś
odczytują z moich książek naszą "polską duszę". Długo nie wiedziałam, co oni do
mnie mówią, czy my mamy "naszą duszę"? Okazuje się, że nie wynika to
tylko z tematów które poruszam. Są to wszak książki kryminalne. Zbrodnia,
przestępstwo, wina i kara... Nie da się uniknąć pojedynku dobra i zła, podobnie
jak nie da się wyabstrahować bohatera z jego przestrzeni
geograficzno-mentalnej. Nie w każdej mojej
książce występuje słowo "ojczyzna". Ale zawsze są to tematy aktualne, bolączki, problemy
nas nękające społecznie i często też korzystam z realnych zdarzeń do odbicia
się na poziom meta fabuły. To przecież podobnie jak w sprawie miłości - nie
trzeba w kółko mówić o kochaniu, by wiedzieć, że bliskość jest. Czasami zaś
zdrada i kłamstwo wcale miłości nie wyklucza, a po wybaczeniu win, jest
ona jeszcze silniejsza. I
też sprawę patriotyzmu traktuję w moich opowieściach jak kwestie miłości:
pragmatycznie. Lecz jeśli trzeba - oddając szczerze całe swoje serce. Oczywiście staję na baczność,
kiedy słyszę hymn (zawsze śpiewam na akademiach w szkole u dziecka), budzą mój
respekt godło czy polska flaga (widziana zaś na obczyźnie jest jak
powrót do domu, ciepło się robi w okolicy splotu słonecznego). To jednak w moim
odczuciu nadal jedynie ozdobniki, konsekwencje tego, czym patriotyzm winien być tak
naprawdę, jeśli nie ma podstawy "prawdy", tego, by znać swoją
Ojczyznę i walczyć o jej cześć, ale jeśli trzeba - wybaczyć winy i iść dalej, bo historia nie kończy się
na nas. I tak też staram się te tematy pokazywać w moich książkach.
Pierwszą i podstawową moim zdaniem cechą prawdziwego patrioty nie jest wcale
chęć oddania życia dla ojczyzny (choć rzecz jasna rozumiem, że w szczególności
męskim bohaterom opowieści w wieku 18+ właśnie to mogłoby wydawać się
najbardziej interesujące, chwalebne i romantyczne). Ja natomiast wierzę w
wariant zgoła praktyczny, by nie dodać oczywisty (ale w dzisiejszych czasach
wcale taki nie jest!), bo właśnie szczerość, uczciwość wobec pobratymców grupy
narodowej – czyli po
prostu stosowanie się do nakazów i zakazów obowiązującego prawa, brak krętactw,
kombinatorstwa, wsparcie i ułatwianie życia innym tylko z tej przyczyny, że
jesteśmy wszak Polakami oraz wspólny front, który pozwoli zjednoczyć się i
pokonać wszelkie przeciwności jakie niesie koło historii. To byłoby jednak
niczym bez posiadania autentycznej dumy z faktu, że jest się Polką/Polakiem. I tutaj dochodzimy
do sedna, które opisałam chyba już wielokrotnie, nie używając wcale wielkich
słów, które tak bardzo cieszą polityków. Bo polityka moim zdaniem nie ma tutaj
nic do rzeczy. Ludzie na stanowiskach zmieniają się, poglądy rządzących także,
podobnie jak ich interesy i apetyt na władzę. Akceptuję ten fakt lecz nie mieszam poglądów
politycznych do spraw
serca, a miłość do Ojczyzny tam winna znajdować swój początek i koniec.
Poczucie wspólnoty lub też szumnie nazywany patriotyzm nie upoważnia nas do
tego, by zakłamywać rzeczywistość, zamykać oczy na ciemne sprawki z
przeszłości. Miłość do innego człowieka czy też Ojczyzny, będzie silniejsza,
jeśli zła prawda zostanie ujawniona, łuski z oczu spadną, zaś wspólnymi siłami
rozwiążemy problem czy posprzątamy bałagan - efekt dawnych grzeszków. Jestem
przeciwniczką gloryfikowania ojczyzny, idealizowania jej, jak syreniej kochanki, bo
dramatycznie przypomina to zaburzenia umysłowe niż realny patriotyzm.
Ujawnianie prawdy - i to staram się robić w moich książkach - podejmowanie
tematów trudnych, bolesnych, wrzucanie bohaterów w dylematy moralne, które
zmuszają ich do wyboru: prawda czy złudne piękno. Zawsze ostatecznie wygra w
moich książkach prawda, gdyż w tej rozgrywce po raz kolejny
przekonujemy się, że piękno w czystej postaci jest po nic. Może lektura
niektórych powieści dotykających małych lub większych kłamstewek naszej
społeczności wydaje się być strzałem w kolano, a jest moim zdaniem działalnością
patriotyczną, bo miłość do ojczyzny to także miłość do porządkowania,
czyszczenia tej rzeczywistości, w której przyjdzie żyć naszym dzieciom i
wnukom. I warto mieć to
poczucie, kiedy usłyszymy hymn, że sami nie tylko nie zabagniamy tej sytuacji
lecz jesteśmy jednymi z wojowników o dobrą polską codzienność.
Autorka zdjęcia: Ania
Dziewulska Photograpghy
„Lampiony”
tym razem przenoszą Saszę Załuską do Łodzi. Co sprawiło, że postanowiła Pani
akcję przenieść właśnie do tego miasta? Co takiego przykuło Pani uwagę w Łodzi,
którą obszernie zaprezentowała Pani w książce?
KB: Akcja "Lampionów",
trzeciej części przygód Saszy Załuskiej, rozgrywa się zaiste w Łodzi. Jest to rzecz
jasna powieść kryminalna, lecz przede wszystkim jest to opowieść o mieście. Co za
tym idzie, książka o wiele bardziej polifoniczna niż dotychczasowe
pozycje przygód rudej profilerki, ponieważ - za Arystotelesem - miasto tworzą
ludzie różni od siebie. Ludzie podobni nie mogą stworzyć miasta. Wybierając
Łódź jako miejsce osadzenia fabuły do tomu, w którym rządzi żywioł ognia,
nie sądziłam, że
to najlepszy wybór z możliwych. To miasto kontrastów, w każdym tego
słowa znaczeniu. Znajdowałam tak malownicze, ciekawe plenery, że nie byłam w stanie wydostać
się z etapu dokumentacji i dopiero po stanowczym veto wydawcy zakończyłam
reaserch lokacyjny. Bo też nigdzie w Polsce nie pada tak światło. Nie czuje się
takiego nerwu, nie słyszy tyle bluzgów, nie widzi tyle flaszek w bramach, nie
czuje tak bardzo tęsknoty za przeszłością, bo Łódź cała jest żywą historią, i
nie spotyka się tak wielu niezwykłych, otwartych oraz uczynnych ludzi na
ulicach. Bywałam na
Abramce, Włókience, Limance o naprawdę różnych porach i nigdy nie dostałam w ryj, choć to miejsca do tego
stworzone fabularnie. Odbyłam setki rozmów z mieszkańcami tych areałów, zwiedzałam
puste fabryki, mateczniki kibiców ŁKS-u, stałam pod balkonem obwieszonym
trofeami kiboli i jarałam szlugi z lokalsami, słuchając rapu. Czytałam
grafitti na ścianach, odwiedzałam galerie i patrzyłam z najwyższych szczytów
na dachy miasta, zbudowanego na kształt kraciastej płachty, gdzie można liczyć
aleje od Piotrkowskiej, niczym w Nowym Jorku. Mówi się o Łodzi, że to tonący
okręt (są nawet o tym piosenki). Ale też chyba żadni mieszkańcy nie kochają tak
swego miejsca na ziemi i są gotowi bronić go za wszelką cenę. Wierzę, że
przestrzeń, w którym ludzie żyją, historia, którą niosą w genach - ma znaczenie
dla teraźniejszości. Dlatego też miejsce akcji moich książek jest sprawą
kluczową. Lokacja łączy się ściśle z życiorysem postaci i tym, czego moi
bohaterowie pragną, czego się boją. Historia opowiadana w Lampionach,
najbardziej awanturnicza ze wszystkich, jakie przyszło mi wymyślić, mogła
się zdarzyć tylko tam. Łódź jest honorowa, wymagająca od bywalców
twardego końca kręgosłupa, ale i nieco sentymentalna, zawsze wierna swoim ideałom. Każdy
spacer łódzkimi ulicami to kadry z filmów, które wszyscy znamy. Bałuty są
wymarzone do zabiegów westernowych. Stare Polesie, zwane dzielnicą zapomnianą,
mieści w sobie bajkowość i magię, której nie uświadczysz w innych,
znacznie starszych miastach. Traumatyczna historia miasta (teren dawnego getta),
powody, dla których powstało i jej robotniczy trzon (famuły na
Ogrodowej, które spalę w pył, a potem dam im się odrodzić jak feniks z popiołów), a co za tym idzie
upadek społeczny bardzo wielu rodzin ma wpływ na klimat miasta. Nie ma tu
nic gładkiego, ulizanego, pocztówkowego. To miasto żyje, przeistacza się.
Walczy o niepodległość! Flaki są widoczne na każdym kroku (wystarczy ruszyć w bok
od Piotrkowskiej), ale jak tylko przemieścimy się dwa kroki dalej zaskakuje nas
monumentalizm i rozmach (EC1, Manufaktura, ekskluzywne osiedla Lofty Schaiblera, budynki
Wydziału Prawa). Nigdzie obok siebie nie znajduje się szklany wieżowiec,
kwartał zabytkowych kamienic, siedlisko meneli, zaraz obok gromadnie
występujących przedstawicieli bohemy (tak, oni są jeszcze w Łodzi!) i budka z kebabami.
A to wszystko okraszone duszą artysty, która wita nas w Łodzi na każdym kroku - od murali na
starych kamienicach, przez słynną Stajnię Jednorożców
(przystanek Centrum, którego żartobliwy ton w samym sercu łódzkiej szarości,
traktuję jak mrugnięcie okiem architekta), czy też atakuje z głośników -
to z Łodzi pochodzą najlepsi
muzycy z nurtu rapu. Jestem absolutną fanką Zeusa. Chapeau baus za mądre teksty, za
niezależność, bezwzględny zadzior i - co będę ukrywała - wrażliwość na linię
melodyczną, co jak widać jest możliwe w tym gatunku. Jeśli ktoś z Państwa myśli
wciąż o Łodzi, jako o mieście bezrobotnych włókniarek, to się grubo myli. To miasto ma
kolor czerwonej cegły - płomieni, które - w sensie dosłownym - trawią
regularnie stare łódzkie kamienice, jak i - w przenośni - wypływają na
buntowniczych twarzach mieszkańców, kiedy rzecz idzie o obronę honoru Łodzi.
Ogień patronujący temu tomowi przygód Saszy, jest w tym mieście widoczny nie
tylko wizualnie (Łódź naprawdę płonie!), lecz także w rozbójnickim honorze jego mieszkańców, którzy - niezależnie od
statusu społecznego - zakładają koszulkę "Jestem menelem" i
robią sobie bekę ze wszystkich, którzy śmieją obrazić ich miasto-matkę, choćby
mieszkali od lat w Warszawie, Hong Kongu, czy Paryżu. Bo do kogo tak naprawdę należy
miasto? Zawsze i wszędzie do flaunerów, czyli próżniaków, którzy swoje
szczęście znajdują między frontami budynków, na ulicach miast. Wszędzie, byle
poza własnymi czterema ścianami. To jednak oni są główną tkanką miasta. Chłop
zawsze będzie siedział w zagrodzie, garnął się do pieca i bał hałasu miasta.
Aglomeracja zaś naturalnie rodzi flaunerów. Przechadzają się ulicami bez celu,
wystają w bramach. Pustkę w sobie wypełniając wrażeniami wokół. Czy istniałoby bez nich
miasto? Puste budynki go przecież nie tworzą. Oczywiście prawdziwych próżniaków
nie ma już zbyt wielu. Większość dzisiejszych miast wypełnia nieprzerwany ruch
kołowy, rytmiczny rwetes, tygiel kulturowy i wyspy zbudowane na wzór współczesnych wsi.
Mieszkańcy zaś "wsieją", ukrywając się we fragmentarycznych
enklawach, które zwą swymi domami, gdzie grzeją tyłki i mają gdzieś półpubliczną
przestrzeń, którą z trudem próbują stworzyć dla nich architekci. Dlatego Łódź
jest bodaj ostatnim miastem w Polsce, gdzie to archaiczne pojęcie ma rację bytu
i gdzie architekt z powołania, może zbudować swój rajski park.
„Ryzykuje
świadomie, ponieważ wierzę, że czytelnik chce być cały czas zaskakiwany, chce mieć
cały czas niespodziankę, chce wiedzieć, że ja mu zafunduje po
prostu, taką ostrą jazdę bez trzymanki, ja po to jestem” -
czym Katarzyna Bonda zaskoczy swoich czytelników w „Czerwonym Pająku”?
KB: Nie byłoby niespodzianki,
gdybym tutaj opowiedziała fabułę i sprzedała Pana czytelnikom spoiler, więc tego
nie zrobię. Zapewniam jednak, że szykuję dla Państwa mocny strzał dotyczący
historii Saszy. To de facto książka o niej, o bohaterce, którą wydaje się Wam,
że znacie. Mam nadzieję, że uda mi się wzbudzić waszą ciekawość, jeśli powiem,
że grubo się mylicie. Nic co uważacie za pewnik takie nie jest w rzeczywistości.
Będzie entomologia, profilowanie geograficzne, mafia, służby, tajemnice sprzed lat i znane sprawy
kryminalne, którymi drzewiej żyła cała Polska. A w tym wszystkim niemal
wszystkie główne postaci, które przewijały się w
poprzednich tomach. Tyle mogę ujawnić przed lekturą, do której mam nadzieję
Was zachęciłam. Czy mi się uda utrzymać Państwa uwagę? Nie wiem, liczę, że
tak. Czas pokaże, czy niektórzy nie będą mieli do mnie żalu, że taki właśnie
koniec tej historii zafundowałam Saszy... Mogę również zacytować fragment
informacji, którą ujawnia wydawca: "Czerwony Pająk” to ostatnia
część cyklu Cztery Żywioły Saszy Załuskiej. W finale serii pojawią się wszystkie
ważne dla profilerki postacie, jej dawni przyjaciele
oraz najwięksi wrogowie. By ratować życie dziecka, Sasza gotowa jest kolaborować z mafiosami,
szpiegami i politykami. Do czasu. Zagadki z przeszłości
zaczną się rozwiązywać jedna po drugiej, pajęczyna, która
oplatała Saszę, zaczyna się rwać. Córka Saszy Załuskiej zostaje
uprowadzona przez nieznanych sprawców i mimo wzmożonych wysiłków
policji nie udaje się jej odnaleźć. Prywatne śledztwo Saszy
wykazuje, że porwanie dziewczynki jest powiązane z zagadkowym samobójstwem byłego oficera wywiadu, pseudonim Dziadek,
niegdyś przełożonego Załuskiej. To w jego posiadaniu znajdowało się archiwum
kompromitujące najważniejszych polskich polityków. Teraz jednak dokumenty zniknęły. W
ich poszukiwaniach
biorą udział wszystkie zainteresowane strony – zarówno mafiosi, jak i
politycy oraz służby specjalne – a komuś niezwykle zależy na
tym, żeby to właśnie Sasza je odnalazła. Porywacze wiedzą, że aby
ocalić życie córki, Załuska zgodzi się
na wszystko.
W starej torpedowni w Gdyni nurek znajduje zwłoki
kobiety. Jeszcze zanim badanie DNA potwierdzi tożsamość ofiary, komendant
Robert Duchnowski rozpoznaje ciało…" ... Ale to naprawdę nic, co dla
Państwa zaplanowałam. Życzę zarwanych nocy i wypieków na twarzy w komunikacji miejskiej oraz
przegapionych przystanków - będę tym zaszczycona:)
Zdjęcie pochodzi z archiwum Czyt-NIKa. Wykonano podczas
spotkania na Warszawskich Targach Książki – 19.05.2018
Pani Katarzyno dziękuję bardzo za poświęcony czas oraz ciekawą i wnikliwą
rozmowę. Życzę
dalszych sukcesów literackich oraz wszystkiego co najlepsze w życiu prywatnych.
W Dzień Kobiet zapraszam na wywiad z Agnieszką Kazałą - Kobietą wielu pasji i talentów.

Pani Agnieszko, pisze Pani książki, prowadzi Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, a ponadto maluje, fotografuje. Sporo ma Pani pasji. Zatem w tej materii jest Pani kobietą spełnioną. Proszę powiedzieć co było pierwsze – chęć pisania, malowania, fotografowania czy wydawania książek?
AK.:
Stanowczo najpierw było rysowanie i malowanie. Malarstwo sztalugowe
było moją pasją. W dorobku mam ponad 60 obrazów, przede wszystkim
olejnych, które wiszą na wielu ścianach w kraju i nie tylko. Potem
były ilustracje do książek. Później moja pierwsza książka,
„Zegar z Miaukułką, wydanie nie do końca po mojej myśli i stąd
pomysł, że sama zrobię po swojemu i tak, żeby w 100 procentach
być autorem zadowolonym ze swojej książki.
Ilustruje Pani swoje książki, a także powieści innych autorów, często robi do nich okładki. Łatwiej jest zilustrować własną książkę, czy może jednak kolegów po piórze?
Ilustruje Pani swoje książki, a także powieści innych autorów, często robi do nich okładki. Łatwiej jest zilustrować własną książkę, czy może jednak kolegów po piórze?
AK.:
Własną oczywiście łatwiej, ponieważ pisząc, wymyślając różne
historie, właściwie w głowie mam już obrazy. Tu głowa musi się
porozumieć z ręką ;) Bywa, że najpierw jest w głowie jakiś
obraz, a potem słowo. Robiąc cokolwiek dla kogoś trzeba wziąć
pod uwagę jego gust, to co sobie wymarzył, czego by się oczekiwał,
najpierw trzeba go wysłuchać. Jednak większość osób, które
zamawiają u mnie ilustracje to osoby, które zapoznały się z moją
twórczością i ją akceptują, którym podoba się moja kreska,
stylistyka i często - poczucie humoru.
Zostańmy
jeszcze w sferze malarstwa. Do jakiego obrazu, czyjego autorstwa
chciałaby Pani napisać wiersz bądź opowiadanie. Jaka byłaby to
tematyka?
AK.:
Nie podejmuję takich wyzwań, nie lubię. Malarstwo mistrzów
chłonę, napawam nim oczy; twórczość innych może mi się podobać
lub nie, mogę się zachwycić lub przejść obojętnie, zrozumieć
lub nie. Wiersze piszę z wewnętrznej potrzeby, by zatrzymać
ulotność chwili, przeżyć. Uważam, że nie ma po co opisywać
wierszem obrazu, obraz jest do kontemplowania wzrokiem i nie ma sensu
zaprzątać nim uszu.
Pośród
szumiących liści i traw
przemierzam
życie ukradkiem
tu
stworzę obraz tam rzucę wiersz
lecz
nie zupełnie przypadkiem
Każdego
ranka wita mnie
moje
kochane miasto
wrzawą
ulic pośpiechem serc
i
wolną ławką w parku
Przechodzę
przemijam uśmiecham się
do
psa trawnika do sąsiadki
próbując
dostrzec w działaniu sens
przeglądam
wspomnień kartki
Jest Pani wydawcą książek. Zatem niejednokrotnie spotyka się Pani z debiutantami, którzy nadsyłają swoje książki. Proszę powiedzieć jakie wskazówki, dobre rady przekazałaby Pani osobom próbującym swoich sił w pisaniu książek?
Jest Pani wydawcą książek. Zatem niejednokrotnie spotyka się Pani z debiutantami, którzy nadsyłają swoje książki. Proszę powiedzieć jakie wskazówki, dobre rady przekazałaby Pani osobom próbującym swoich sił w pisaniu książek?
AK.:
O, to zbyt szerokie pytanie. Jest wiele kursów, które pomimo swej
obszerności nie wyczerpują tematu. Trudno doradzić coś hurtowo.
Na pewno trzeba wiedzieć co się ma do powiedzenia czytelnikowi,
wiedzieć dla kogo się pisze, dostosować język przekazu do
konkretnej grupy odbiorców i przede wszystkim włożyć w tekst całe
serce i nie bać się pracy nad nim – poprawiania, słuchania uwag,
zmieniania dobrego na lepsze. Wiele rzeczy może poprawić redakcja i
korekta, ale przecież nikt nie napisze niczego za nas od początku.
To jak poprowadzona jest akcja, jak wyraziści są bohaterowie –
zależy od autora. Ja oceniam teksty bardzo subiektywnie, jak
czytelnik. Jeśli po szybkim przeczytaniu kilku fragmentów tekst
mnie wciągnie na tyle, że chciałabym wiedzieć: co dalej, jeśli
podczytując zapominam, że miałam iść coś zjeść i spędzam nad
nim więcej czasu niż zaplanowałam – proponuję wydanie, jeśli
mi się nie podoba, to dziękuję, wyjaśniam z grubsza czemu i tyle.
Nie podejmuję się wydania czegoś czego nie czuję, bo zwyczajnie
nie umiałabym tego sprzedać. A sprzedaż książki jest w tym
wszystkim najtrudniejsza.
Swoją twórczość pisarską kieruje Pani do najmłodszych miłośników książek. Książkę „Nietoperz Leon”, dedykuje Pani swoim synom. Proszę powiedzieć skąd czerpie Pani inspirację do tworzenia bajek?
Swoją twórczość pisarską kieruje Pani do najmłodszych miłośników książek. Książkę „Nietoperz Leon”, dedykuje Pani swoim synom. Proszę powiedzieć skąd czerpie Pani inspirację do tworzenia bajek?
AK.:
Kiedy moi synowie byli mali, chodziliśmy na długie spacery i
wymyślaliśmy przeróżne historyjki, pioseneczki, rymowanki.
Uwielbialiśmy zwierzęta, nawet te najmniejsze. Pewnego późnego,
letniego wieczoru mój młodszy syn wyciągnął mnie przed blok i
kazał nasłuchiwać, pokazał mi nietoperze w mieście. Kiedy
podrośli i przestali słuchać bajek czegoś mi zabrakło. Tych
opowieści właśnie, podzielenia się z bardzo młodym człowiekiem
moją wiedzą i spostrzeżeniami. I wtedy zaczęłam to zapisywać.
Nietoperz Leon powstał pod wpływem widoku nieżywego zwierzątka
jakie znalazłam na trawniku, idąc do pracy. W wielkim mieście jest
tak niebezpiecznie, a przecież żyje tu wiele zwierząt, które mają
trudno, a jednak dają radę. Powinniśmy to wiedzieć i chcieć im
pomagać. Wlicza się w to również dbanie o środowisko. A od kogóż
zacząć jak nie od wrażliwych dzieci. Jak to mówią: czym skorupka
za młodu ;) Można więc śmiało powiedzieć, że inspirację
czerpię z życia, z naszego otoczenia. A przy okazji mogę troszkę
pofantazjować.
Bajki to Pani specjalność, wydawanie książek również. Zatem zna się Pani na wielu gatunkach literackich. Proszę powiedzieć z doświadczenia – jaki odbiorca jest bardziej wymagający dzieci czy może miłośnicy książek obyczajowych?
Bajki to Pani specjalność, wydawanie książek również. Zatem zna się Pani na wielu gatunkach literackich. Proszę powiedzieć z doświadczenia – jaki odbiorca jest bardziej wymagający dzieci czy może miłośnicy książek obyczajowych?
AK.:
Nie powiedziałabym specjalność, raczej pasja. Czytelnik ma dziś
ogromny wybór pozycji książkowych. Dlatego mam wrażenie, że
każdy wymaga coraz więcej, każdy chciałby czytać najlepsze
książki, najciekawsze, najlepiej opracowane. Dorośli chwytają
książkę, szukając odskoczni od szarości i pędu dnia
codziennego, czasem skrytykują, czasem powiedzą, co oni sami
napisaliby inaczej (oczywiście, gdyby tylko umieli pisać), często
szukają w niej wypoczynku, dłużej lub krócej przeżywają opisane
historie. Częściej skrytykują wydawcę, że nie dopilnował
korektorów i zostawił literówkę, ale jeśli opowieść im się
podoba... to sięgają po następną tego samego pisarza. Zdarza się,
że napiszą słowo pochwały na portalu społecznościowym i wtedy
nasze serducha rosną. Natomiast zachęcić dzieci do czytania… o,
to już jest wyzwanie! Jeśli opowieść im się nie spodoba, to
zaraz to wygarną autorowi i to bez owijania w bawełnę. Moim
zdaniem dzieci to najbardziej wymagający odbiorca. I dla nich
książkę napisać jest trudno, ale warto.
Zawsze ciekawi mnie warsztat pracy każdego pisarza. Proszę powiedzieć jak to wygląda w Pani przypadku. Czy izoluje się Pani od świata, okopuje w swojej wyspie wyobraźni, czy też szuka inspiracji wśród ludzi?
Zawsze ciekawi mnie warsztat pracy każdego pisarza. Proszę powiedzieć jak to wygląda w Pani przypadku. Czy izoluje się Pani od świata, okopuje w swojej wyspie wyobraźni, czy też szuka inspiracji wśród ludzi?
AK.:
Zawsze się śmiałam, że działam jak typowa „Matka Polka
Ośmiornica”, robiąc tysiąc rzeczy na raz. Mnóstwo rzeczy
zapisuję na kartkach, szkice tekstu i rysunki robię, gdy do głowy
wpadnie pomysł, niezależnie gdzie się wtedy znajduję. Wiersze do
książki „Pieszki Agnieszki” pisałam na kolanie w metrze, pod
wpływem opowieści moich koleżanek o ich małych pupilach. Czasem
zdarza mi się zrywać nocą, by zapisać myśli. Do rana mogłyby
przecież czmychnąć. Tak powstaje czasem wiersz, a czasem bajka.
„Karate Lemur” pisałam latem, na wyjeździe, ale pomysł był
trenera, który twierdził, ze jest mało takich publikacji, a
przydałyby się nawet jako pomoce naukowe dla trenujących maluchów.
Natomiast materiały do książki „Apetyt na życie” były
najpierw relacjami z podróży, notatkami do albumów (ku pamięci)
oraz krótkimi artykułami prasowymi (Magazyn Podróże, Nowa
Gazeta Praska). Potem przez kilka miesięcy zbierałam je i
przerabiałam rozbudowując i rozbijając na dialogi. To było
jeszcze inne doświadczenie, gdyż zaprosiłam do współpracy
koleżankę po piórze i chyba z tysiąc razy przesyłałyśmy sobie
tekst mailami, dopisując na zmianę kolejne fragmenty. Odkupiłam od
niej prawa do jej części tekstu, gdyż mojego jest w książce 2/3,
więc więcej. Potem i tak musiałam opracować całość po swojemu,
żeby czytelnik nie do końca wiedział, które fragmenty kto pisał,
żeby całość się płynnie czytała. Było to trudne ze względu
na to, że ja piszę bajki, a ona romanse, mamy inny język i styl,
zupełnie inne osobowości. Kiedy pracuję nad tekstem, wtedy może
się walić i palić, a ja zatapiałam się w pracy i nie ma mnie dla
nikogo. To dotyczy nie tylko moich powieści, ale ogólnie książek.
Czasem moi autorzy sprawdzają czy mi się coś nie stało i czy
jeszcze żyję, bo znikam im z pola facebookowego widzenia :-) gdy
dostaję SMS-a: „wydawco, żyjesz?” cieszę się jak dziecko.
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro wydaje wiele ciekawych i interesujących książek. Zanim jednak zostaną one wydane przechodzą „weryfikację”, podczas, której książkę się akceptuje bądź „odrzuca”. Czy prawdą jest, że obecnie więcej ludzi pisze niż czyta?
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro wydaje wiele ciekawych i interesujących książek. Zanim jednak zostaną one wydane przechodzą „weryfikację”, podczas, której książkę się akceptuje bądź „odrzuca”. Czy prawdą jest, że obecnie więcej ludzi pisze niż czyta?
AK.:
Dziękuję za tak miłe podsumowanie. Staram się, żeby wydawane u
nas książki były ciekawe. Zdarzyło mi się niejednokrotnie
odmówić wydania, gdy materiał wydał mi się nieciekawy lub
niestosowny. W Pana stwierdzeniu, że więcej osób pisze niż czyta
jest wiele prawdy, ale zawsze tak było, niemal każdy młody,
zakochany człowiek pisał wiersze, dawniej pisało się listy, dziś
maile, starsi piszą wspomnienia. Dziś jest tylko większa łatwość
wydania czy to za pomocą wielu istniejących wydawnictw czy też
samodzielnego, w wersji papierowej bądź elektronicznej. Internet
wiele ułatwia. No i są też blogi :-)
Ostatnio wyczytałem w senniku, że białe pióro jest symbolem oczyszczenia honoru, oznaką radości. Proszę powiedzieć jaką największą radość daje pisanie książek, wydawanie, czytelnictwo w ogóle? Ciekaw jestem również skąd pomysł na taką nazwę dla Wydawnictwa.
Ostatnio wyczytałem w senniku, że białe pióro jest symbolem oczyszczenia honoru, oznaką radości. Proszę powiedzieć jaką największą radość daje pisanie książek, wydawanie, czytelnictwo w ogóle? Ciekaw jestem również skąd pomysł na taką nazwę dla Wydawnictwa.
AK.:
Pisanie to zaspokojenie wewnętrznej potrzeby, chęci podzielenia się
czymś z innymi, wydanie – to radość spełnienia marzeń,
ziszczenia ich, przekształcenia czegoś nierealnego w konkretną
rzecz tak pięknie pachnącą farbą drukarską. Ale największa
radość jest wtedy, gdy książka idzie do czytelnika, gdy ktoś ją
kupi, przeczyta, pochwali. Gdy sięgnie po następną. W momencie,
gdy ktoś kupuje nasze książki – docenia trud włożony w ich
powstanie, przede wszystkim autora, ale i ludzi ją współtworzących:
korektorów, redaktorów, grafików, drukarzy. To już nie tylko
satysfakcja, ale namacalny dowód, że warto robić to co się robi.
A
nazwa… Hmm, to była burza mózgów. Chcieliśmy by sugerowała
nasze uczciwe zamiary (stąd kolor biały) i radość z pisania (stąd
pióro - atrybut pisarzy).
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro wydaje książki w różnych gatunkach literackich. Czy myślała Pani o wydaniu antologii opowiadań kilku autorów piszących dla WLBP. Taki miks mógłby być ciekawy. Jaki byłby to wówczas gatunek literacki?
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro wydaje książki w różnych gatunkach literackich. Czy myślała Pani o wydaniu antologii opowiadań kilku autorów piszących dla WLBP. Taki miks mógłby być ciekawy. Jaki byłby to wówczas gatunek literacki?
AK.:
W 2015 roku przeprowadziliśmy ogólnopolski konkurs na opowiadanie o
miłości. Nadeszło ponad 100 tekstów, z których wspólnie z
osobami zaproszonymi do Jury (blogerami, osobami związanymi z radiem
i prasą oraz prywatnymi) wybraliśmy 40 najciekawszych i wydaliśmy
antologię pt. „Miłość na każdą porę roku”. Było to
niezwykłe przeżycie i duże wyzwanie. Jednak opowiadania sprzedają
się znacznie gorzej niż powieści, przy czytaniu których jest
szansa na zżycie się z bohaterami. Na razie więc kolejnych nie
planuję. Nasi autorzy natomiast mają bardzo zróżnicowane
zainteresowania literackie, a antologia opowiadań powinna mieć
raczej wspólny mianownik, np. kryminał. O taki byłoby na razie
trudno. Ale… nigdy nie mów nigdy ;)
Jest Pani kobietą sukcesu. W dniu kobiet jakie wskazówki przekazałaby Pani początkującym pisarkom. Jaka jest Pani recepta na sukces?
Jest Pani kobietą sukcesu. W dniu kobiet jakie wskazówki przekazałaby Pani początkującym pisarkom. Jaka jest Pani recepta na sukces?
AK.:
Jest Pan niezwykle miły. Myślę, że do sukcesu w pełnym tego
słowa znaczeniu jest jeszcze daleko. Chociaż wydanie setnej książki
to już było coś. Powiedziałabym, że jestem kobietą pracującą :-) A dzięki mojej pracy, mam szansę i niewątpliwy zaszczyt poznać
wiele ciekawych osób, których w innych okolicznościach nie
mogłabym spotkać –pisarzy, blogerów, czytelników, panie z
bibliotek. Mieszkamy przecież od siebie wiele kilometrów. Internet
to jednak okno na świat, które ten świat i ludzi przybliża. Za
sukces poczytuję sobie zaufanie jakie pokładają we mnie nasi
autorzy.
Czego
życzyć początkującym? Żeby nie rezygnowały z marzeń, żeby
dawały swoje teksty do czytania najpierw osobom mniej przychylnym,
żeby ocena była szczera, a nie tylko pełna zachwytów. Żeby dużo
czytały, bo tak się uczymy. Ja uczę się cały czas: z każdej
opracowywanej książki i od każdego pisarza. I może jeszcze, żeby
nie używać wypunktowania do robienia dialogów – nie wie Pan jak
często się to zdarza, a ja potem: klik, klik i już nie ma
wyróżnienia i nie wiadomo kiedy kto co mówi. Prostego przepisu na
sukces nie ma.
Agnieszka Kazała wraz z autorkami wydającymi w Wydawnictwie Literackim Białe Pióro - Magdaleną Ludwiczak, Ewą Woźniak-Ostrowski i Grażyną Kamyszek podczas WTK 2017.
W dniu premiery piątej powieści Magdaleny Ludwiczak "Ten z naprzeciwka", zapraszam na wywiad z autorką.Agnieszka Kazała wraz z autorkami wydającymi w Wydawnictwie Literackim Białe Pióro - Magdaleną Ludwiczak, Ewą Woźniak-Ostrowski i Grażyną Kamyszek podczas WTK 2017.
MAGDALENA LUDWICZAK - autorka uwielbianych powieści obyczajowych. Od dzieciństwa mieszka w Międzychodzie. Pani Magdalena ukończyła liceum plastyczne w Poznaniu i studia wyższe na kierunku logistyka produkcji. Pasją autorski jest nie tylko pisanie porywających powieści, bowiem fascynuje się również fotografią, rysunkiem i sztuką. Oprócz miłości do książek kocha także podróże i spacery na łonie natury. Debiutowała w 2015 roku powieścią inspirowaną historią rodzinną "Cztery Rubiny". Rok później ukazała się "Dziewczyna z zaułka". Z początkiem 2017 roku na półki księgarń trafiła "Tajemnica błękitnej alkowy" by pod koniec tegoż roku zauroczyć swoich miłośników nostalgiczną opowieścią "Tęskniąc w obie strony". Dzisiaj do rąk czytelników trafia piąta powieść "Ten z naprzeciwka".
Pani
Magdaleno, jest Pani artystką wielu talentów. Malarstwo,
fotografia, pisanie książek. Proszę powiedzieć jakim obrazem
zilustrowałaby Pani swoje dotychczasowe powieści?
Może
powiem jaki artysta je obrazuje. Jest to Edward Munch, Dega i Van
Gogh. Moje powieści to żywe obrazy życia, ubrane w nasycone barwy.

„Cztery
rubiny” to pierwsza powieść inspirowana prawdziwą historią Pani
rodziny. Proszę powiedzieć co skłoniło Panią do napisania sagi
rodzinnej?
Zainspirowała
mnie historia rodzinna zachowana w dokumentach, zdjęciach i
opowiadaniach. To ciekawa i prawdziwa rodzinna spuścizna. To czasy
które lubię, to ludzie nacechowani honorem, dobrem, a także
szacunkiem do innych. Nie bez znaczenia dla mnie są piękne suknie,
koronki i kapelusze.


Pierwsza
powieść napisana została „emocją” i została przyjęta bardzo
pozytywnie. Kolejna pisana była już bardziej świadomie, jednak
trudno mówić jeszcze o doświadczeniu. I ta bardzo spodobała się
czytelnikom. Przy następnej sytuacja się powtarza, co powoduje, że
poprzeczka znacznie się podnosi. Oj, znacznie! Czytelnicy piszą do
mnie lub mówią mi na spotkaniach o swoich wrażeniach,
wzruszeniach. To daje mi ogromną satysfakcję, ale również
powoduje, że czuję się bardziej i coraz bardziej odpowiedzialna za
napisany tekst. Nie oznacza to oczywiście, iż piszę pod jakąś
presją, ale świadomość, że muszę sprostać i zadowolić grono
moich czytelniczek jest.
„Dziewczyna
z zaułka” jest ciekawą książką o poszukiwaniu swojego miejsca
w życiu. Proszę powiedzieć na jakim etapie życia, stwierdziła
Pani, że pisanie jest pasją, dziedziną życia, w której się
realizuje? Proszę powiedzieć, w którym momencie stwierdziła
Pani, „tak pisanie to jest to...”.
Mam
wiele pasji, pierwsza faktycznie stało się pisanie i to właściwie
od pierwszej napisanej powieści. Gdy piszę, czuję, że mogę
kreować świat po swojemu, decydować o losach bohaterów wedle
mojego planu. To wspaniałe uczucie, a jeszcze lepsze, gdy okazuje
się, że czytelnicy odnajdują w tych postaciach siebie. Ja swoje
miejsce w życiu już znalazłam, to: rodzina, pisanie i ulubiona
praca.
„Dziewczyna
z zaułka” jest Pani pierwszą książką, którą miałem
przyjemność przeczytać. Wiadomo pierwsze wrażenie jest
najważniejsze – i to ono właśnie sprawiło, że zapragnąłem
poznać wszystkie Pani powieści? To co mnie ujęło w
„Dziewczynie...”, to bezgraniczna wiara w dobro i dobrych ludzi.
Proszę powiedzieć dla Pani szklanka jest do połowy …?
… pełna.
Jestem człowiekiem pełnym radości z zamiarem dzielenia się nią.
Liczę na to, że gdy i mnie dopadnie smutek to wtedy ktoś podzieli
się swoją energią ze mną. Cieszę się życiem w pełni, bez
względu na to ile zasobów finansowych mam w portfelu, jakim jeżdżę
samochodem itd. Jestem zadowolona z tego co mam.
„Tajemnica
błękitnej alkowy”, to Pani kolejna już trzecia powieść, która
kończy się w bardzo ciekawy sposób. Każdy z nas może
dopowiedzieć sobie własne zakończenie. Proszę powiedzieć ile
takich zakończeń w swojej głowie ma Magdalena Ludwiczak i które z
nich jest najbliższe sercu?
To
zakończenie dla mnie jest oczywiste, lecz faktycznie okazuje się,
że każdy ma jego swoją wizję. Chyba nieświadomie dałam
czytelnikom możliwość wykreowania swojego kawałka powieści :-)
Z
zasady lubię czytać i pisać książki, które mają oczywiste
zakończenie.

„Tęskniąc
w obie strony”, to kolejna powieść, inspirowana autentycznymi
zdarzeniami. Co było iskrą, zapalnikiem do stworzenia tej historii?
W
tym przypadku nie było iskry, a konkretne poszukiwanie tematu. Wtedy
przypomniała mi się autentyczna historia małżeństwa lekarzy,
którzy wyjechali do Afryki na misję medyczną. Uznałam, że to
dobry temat. Doprowadziłam do spotkania z panią doktor, która
opowiedziała mi o Algierii. I tak powstała książka z Afryką w
tle.
„Tęskniąc
w obie strony”, zaprasza nas do Algierii, Czy ma Pani na ziemi
takie miejsce do którego tęskni?
Tak,
czasami wydaje mi się, że mogłabym mieszkać w Grecji, Włoszech
lub Hiszpanii. Kocham kraje o ciepłym klimacie.

Najnowsza
Pani powieść „Ten z naprzeciwka”, jest o podglądaniu. Zdarza
się Pani podglądać, czy może jednak odwraca Pani głowę w drugą
stronę i nie zwraca uwagi na sąsiadów wokół?
Według
mnie są dwa aspekty podglądania. Pierwszy niedopuszczalny- czyli
sąsiedzkie wścibstwo, czego nigdy nie robiłam, a drugi – ten,
który powinien uczulać nas na krzywdę innych. Tak więc, jeśli za
ścianą płacze dziecko, kobieta czy krzyczy starszy człowiek- to
warto się temu przyjrzeć, bo może dzieje się tam coś złego.
Takie „podglądanie” jest dla mnie jak najbardziej dopuszczalne
Moja
bohaterka podgląda sąsiada, ale tylko dlatego, iż widzi, że w
jego zachowaniu jest coś nieprawidłowego, dziwnego… a nawet
intrygującego.
Walentynki
to bardzo dobry pomysł na wydanie książki „Ten z naprzeciwka”,
ponieważ...
To
zupełny przypadek, ale faktycznie spójny z jednym z wątków
książki. Bohaterka uwielbiająca, zresztą tak jak ja, Walentynki
zostaje tego dnia porzucona. Tak więc, sytuacja całkiem adekwatna
do z nadchodzącego dnia.
Pracuje
Pani w Bibliotece Publicznej w Międzychodzie. Praca bibliotekarki
pomaga w tworzeniu nowych historii czy jednak może być
utrudnieniem?
Szczerze
mówiąc, ani jedno, ani drugie. Pozytywna jednak rzeczą jest to, iż
czytelniczki podchodzą do mnie i zdają relację ze swoich wrażeń
podczas czytania moich książek. Na razie same pozytywne :-) O
autentyczności tego faktu świadczy to, iż od ośmiu miesięcy
żaden z moich tytułów nie gości na półce, bo jest w ciągłym
wypożyczeniu. To z kolei utwierdza mnie w moich działaniach i
motywuje bardzo do dalszego pisania.
Jakie
wskazówki, dobre rady przekazałaby Pani osobom próbujących swoich
sił w pisaniu książek?
Pisać,
pisać, pisać…

Irena
Wanda Ostrowska, Sonia, Adrianna, Anna, Renia, Jagoda, z którą
bohaterką jest Pani po drodze? Z którą z nich utożsamia się Pani
najbardziej?
Bezwzględnie
z Sonią i Adrianną :-)
Jak
wygląda Pani proces tworzenia? Gdzie najlepiej się Pani tworzy
historie. W zaciszu domowym, na łonie natury, a może w bibliotece?
Najczęściej
pisze w zaciszu domowym, często nocą lub na urlopie.
Pewnego
pięknego dnia zjawia się u Pani światowej sławy reżyser z
propozycją nakręcenia filmu na podstawie Pani powieści. Jaki byłby
tytuł filmu?
„Tajemnica
błękitnej alkowy”.
Proponuję
pozostać jeszcze w sferze marzeń. Z kim chciałaby Pani napisać
wspólną książkę?
Z
nikim. W ogóle nie pojmuje jak to jest możliwe w prozie :-)
Zastanawiałam się niejednokrotnie nad takimi duetami i do niczego
mądrego nie doszłam, ale chętnie poznałabym te tajemnicę.
Recepta
na dobrą powieść to...
Nie
wiem czy to recepta, ale ja bacznie obserwuję świat i przemycam
dobre, ponadczasowe wartości.
Łatwiej
jest Pani pisać powieści będące w pełni fikcją literacką czy
może książki z tłem historycznym?
U
mnie zawsze jest tło historyczne, bo bez tego, nie istniałaby
rzeczywistość.
„Ten
z naprzeciwka”, dzisiaj ma swoją premierę. A jeśli chodzi o
przyszłość – najbliższe plany Magdaleny Ludwiczak to...”
Szósta
powieść pod roboczym tytułem „Parabola życia”.
DZIĘKUJĘ BARDZO ZA ROZMOWĘ I ŻYCZĘ DALSZYCH SUKCESÓW LITERACKICH
Wszystkich miłośników dobrej książki Czyt-NIK zaprasza do pierwszego wywiadu.
MAGDALENA
MAJCHER - autorka
poczytnych i lubianych powieści obyczajowych, recenzentka, blogerka,
redaktorka, copywriterka i… mama dwóch synów. Dotychczas na
polskim rynku wydawniczym ukazały się "Jeden wieczór w
Paradise", "Stan nie! błogosławiony", "Matka
mojej córki", "Wszystkie pory uczuć. Jesień". 17
stycznia 2018 roku miała miejsce premiera najnowszej książki
autorki - "Wszystkie pory uczuć. Zima".
W
jednym z wywiadów przytoczyła Pani słowa Konfucjusza „Wybierz
pracę, którą kochasz, a nie będziesz musiał pracować nawet
przez jeden dzień w swoim życiu”. Proszę powiedzieć, co sprawia
Pani większą przyjemność, recenzowanie czy jednak twórczość
pisarska?
Na
bloga już tak naprawdę nie mam czasu. Przyszedł taki moment w moim
życiu, że musiałam wybrać. Nie jestem w stanie się rozdwoić, na
recenzowanie najzwyczajniej brakowało mi czasu. Prowadziłam
intensywnie bloga przez kilka lat – to, wbrew pozorom, wcale nie
jest łatwe zadanie. Czytanie pod presją czasu w pewnym momencie po
prostu przestało sprawiać mi przyjemność. Dzisiaj czytam mniej,
ale bardziej wnikliwie. Nie gonią mnie terminy. Sporadycznie
publikuję coś na blogu, recenzuję naprawdę niewiele książek,
tylko te, na których najbardziej mi zależy i które chciałabym
promować. Tworzenie własnych historii jest zdecydowanie tym
kierunkiem, w którym pragnę podążać.
Jesień,
zima, wiosna a może lato. Która pora roku najlepiej opisuje Pani
osobę – charakter, upodobania, styl życia?
Jestem
stworzeniem ciepłolubnym, często powtarzam, że powinnam zapadać w
sen zimowy i to wcale nie jest żart! Moją ulubioną porą roku jest
wiosna, zawsze niecierpliwie czekam też na wakacyjny urlop. A która
pora roku najlepiej opisuje moją osobę? Lato. Jest gorąco,
intensywnie, dużo się dzieje.
Skąd
zrodził się pomysł na stworzenie cyklu książek w rytmie
„Wszystkich pór roku”. Co było inspiracją do stworzenia
czterech wciągających historii?
Jak
to zwykle bywa, najlepsze pomysły rodzą się przypadkiem.
Początkowo nie planowaliśmy z wydawcą całej serii. Taki pomysł
pojawił się, kiedy powieść jesienna była już ukończona i lada
moment miała iść do druku.
W
najnowszej drugiej części „Wszystkie pory roku. Zima”, dziękuje
Pani mężowi za inspirację. Proszę powiedzieć ile w Pani
twórczości jest historii pisanych przez samo życie a ile to efekt
fikcji literackiej?
Moje
książki w stu procentach są wytworem mojej wyobraźni. Nie
inspiruję się ludźmi, ich historiami. Tutaj z tą inspiracją
chodziło o samo miejsce, o Zakopane, gdzie Róża i Tadeusz
pojechali w podróż poślubną, a gdzie spędziliśmy kiedyś z moim
mężem wspaniałe chwile. Jednak ta historia nie ma nic wspólnego z
naszym życiem.
Zostańmy
jeszcze przy sprawach rodzinnych – czy wsparcie ze strony
najbliższych jest ważnym elementem w procesie pisania i w jaki
sposób to wsparcie się przejawia? Czy izoluje się Pani od
najbliższych na czas przypływu twórczej inspiracji? Czy może
jednak obecność bliskich jest motorem napędowym do tworzenia?
Piszę
w chaosie. Świat może się walić, a ja się odcinam i pogrążam w
rzeczywistości moich bohaterów. Po prostu mam książkę i muszę
ją napisać, nie zważając na okoliczności. Gdybym miała się
izolować, nie napisałabym ani jednego tekstu, bo w moim przypadku
nie ma na to szans. Mam dwoje dzieci, dwupokojowe mieszkanie i męża
pracującego w niestandardowych godzinach. No, i to szczęście, że
mąż bardzo dobrze ogarnia sprawy domowe, gotuje, sprząta, odbiera
starszego syna ze szkoły. Mam w nim ogromne wsparcie, można
powiedzieć, że umożliwia mi pracę.
Laptop
czy specjalny notes – na czym wygodniej pisze się Pani książki?
Zdecydowanie
laptop. Chociażby z prozaicznej przyczyny – do wydawnictwa muszę
dostarczyć książkę w pliku. Gdybym miała pisać ręcznie, a
potem przepisywać na komputerze… cóż, dołożyłabym sobie
niepotrzebnej pracy.
Jak
wygląda sam proces tworzenia postaci danych powieści. Czy każda z
nich ma na tablicy korkowej przypięte kartki z cechami charakteru
lub historiami jakie doświadcza bohater?
Nie,
ja tak nie pracuję. Nie notuję, nie rozpisuję książki. Wszystko
mam w głowie. Potem tylko, kiedy zaczynam pisać, otwieram dwa pliki
– jeden z tekstem książki, drugi z notatkami. W tym drugim
zapisuję ważne szczegóły, jak, na przykład, wiek postaci, zawód,
szczegóły ich wyglądu.
Czy
istnieje jakiś klucz, metoda, złoty środek na napisanie ciekawej i
wciągającej książki? Jakie rady ma Pani dla początkujących
autorów?
Nie
istnieje żaden złoty środek. Pisać, pisać, pisać i jeszcze raz
pisać. Szlifować warsztat, doskonalić się – to jedyna metoda.
Czy
po ostatniej części „Wszystkich pór roku”, czytelnicy dostaną
do rąk powieść opisaną na faktach z zagadką rodzinną w tle? Czy
ma Pani pomysł na rozwinięcie historii związanej z Pani
pradziadkiem?
Faktycznie,
wspomniałam kiedyś o tym, że chciałabym napisać powieść
inspirowaną historią mojego pradziadka, ale na tę chwilę nie mam
jej w najbliższych planach. Zapewne wrócę kiedyś do tego pomysłu,
ale musi on swoje „odleżeć” w mojej głowie.
Gdyby
miała Pani wyjechać na wczasy na bezludną wyspę – jaką książkę
(oprócz swojej) spakowałaby Pani do walizki?
I
to jest właśnie plus czytnika, z którego korzystam. Nie
musiałabym wybierać.
Czy
doświadczenie prowadzenia bloga, recenzowania książek jest
ułatwieniem czy może jednak utrudnieniem dla pisarki?
Czy
ja wiem? Na pewno, żeby dobrze pisać, trzeba dużo czytać. Należy
obcować ze słowem pisanym, to niezbędne. No, i nie oszukujmy się,
podczas prowadzenia bloga miałam nieocenioną możliwość
doskonalenia pióra, mogłam się rozwijać.
Mentalnie
bliżej Pani do Hani Szydłowskiej głównej bohaterki „Wszystkich
pór roku”, czy może jednak do Edyty Zielińskiej dyrektorki
szkoły do której uczęszcza Daria?
Rzeczywiście,
te dwie postacie są kompletnie różne. Prawdę mówiąc, nigdy nie
identyfikuję się z żadną z moich bohaterek, ale gdybym miała
wybierać między tymi dwoma kobietami, postawiłabym na Edytę
Zielińską. Hania jest wycofana, biernie zgadza się na wszystko, co
przynosi jej los. A ja zawsze walczę o swoje.
Główna
bohaterka pierwszej części Pani cyklu zaprzyjaźniła się z Renatą
– wróżką. Czy korzystała Pani z porady wróżki? Czy taka pomoc
może odwrócić bieg wydarzeń, czy jednak pozwoli godnie przyjmować
to, co daje nam los?
Przyznaję,
że się zdarzyło. Jako młoda dziewczyna kilka razy
korzystałam z porad wróżki, ale teraz mocniej stąpam po ziemi.
Nie potrafię nawet dzisiaj powiedzieć, czy cokolwiek się
sprawdziło, wszystkie „wróżby” były bardzo ogólne, śmiało
mogły dotyczyć życia mojego i dziesięciu zupełnie innych osób.
Dziś sceptycznie podchodzę do tej instytucji. Nie mam potrzeby. Co
nie znaczy, że nie tworzyłam tej postaci z szaloną przyjemnością.
Jak
długo dorastała Pani do myśli, że może jednak warto spróbować
swoich sił jako autorka? Czy był taki kluczowy moment, wydarzenie,
które spowodowało, że na dobre zaowocowała myśl: „Tak, to
teraz-moje pięć minut”?
Długo.
Szukałam sposobu, w jaki mogę wyrazić siebie, swoje myśli. Słowo
pisane towarzyszyło mi praktycznie od zawsze, ale miałam wrażenie,
że napisanie i wydanie swojej książki jest wydarzeniem na miarę
lotu w kosmos. Takim zwrotnym momentem w moim życiu były narodziny
drugiego syna. Wiedziałam, że po macierzyńskim nie chcę wracać
na etat, że chcę mieć więcej czasu dla dzieci, być tuż obok,
ale równocześnie spełniać marzenia, realizować się zawodowo. I
wtedy się odważyłam.
Pani
literatura w głównej mierze skierowana jest do kobiet. Osobiście
jestem jednak przekonany, że mężczyzna również jest w stanie
wiele zyskać dla siebie po sięgnięciu do Pani książek. Proszę
powiedzieć, w jaki sposób najlepiej zachęcić mężczyzn do Pani
twórczości?
Mężczyźni
z reguły wolą literaturę faktu czy sensacyjną, ale rzeczywiście,
otrzymuję pełne sympatii sygnały od czytelników, nie tylko od
czytelniczek. Jak mogłabym zachęcić? Nie wiem, nigdy nie byłam w
tym dobra. Powiem jedynie, że moje powieści na pewno nie są
romansami. To historie z gatunku tych trudniejszych, refleksyjnych,
wzbudzających niekoniecznie same dobre i pozytywne emocje. Samo
życie.
Czym
dla Pani byłoby życie bez książki, bez twórczości literackiej?
Czy znalazłaby Pani jakiś substytut?
Nie,
nie wyobrażam sobie. Robię to, co kocham i nie zamierzam z tego
zrezygnować.
W
drugiej części „Wszystkie pory roku. Zima”, przybliża nam Pani
dalsze losy pani Róży – dyrektorki domu dziecka, z którego
pochodzi Hania, Joanna i Monika. Czy zatem trzecia część
poświęcona będzie historii Joanny i Maćka a czwarta Renaty i jej
miłości sprzed lat...?
Nie,
to byłoby zbyt proste, a ja nie lubię oczywistych rozwiązań. Na
razie jednak nie mogę zdradzić więcej. Proszę śledzić
zapowiedzi.
Na
koniec proponuję zabawić się we wróżkę. Co odpowiedziałaby
wróżka Renata na pytanie „Jakie plany po ukazaniu się czwartej
części Wszystkie pory uczuć?” ma
Magdalena Majcher? Może erotyk, kryminał, powieść historyczna?
Nie
potrafię odpowiedzieć na pytanie, co jeszcze w swoim życiu
napiszę, ale wiem, czego nie napiszę – erotyku. To numer jeden na
mojej liście. Znajduje się na niej jeszcze kilka gatunków. A co po
„Wszystkich porach uczuć”? Coś, czego jeszcze u mnie nie było.
Myślę, że moi czytelnicy będą po raz kolejny zaskoczeni. Już
„Zima” ich zaskoczyła, a teraz szykuję jeszcze coś innego.
Autorką
zdjęć jest Weronika Smieszek
DZIĘKUJĘ
BARDZO ZA ROZMOWĘ I ŻYCZĘ DALSZYCH SUKCESÓW LITERACKICH
Wspaniały wywiad.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny.
Małgorzata Heimel.
Wspaniały wywiad.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny.
Małgorzata Heimel.
Pani Małgorzato bardzo dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie :-)
OdpowiedzUsuńPani Agnieszka Kazała to wspaniała osoba. Moją pasją również jest malarstwo sztalugowe, ale jakoś tak utknęło, teraz wychodzę z zamiarem napisania książki... tylko o czym? :) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń