środa, 3 stycznia 2018

Dwóch ludzi w jednym ciele.

Przemysław Semczuk to klasa sama w sobie. Z twórczością tego autora po raz pierwszy spotkałem się czytając książkę „Maluch. Biografia”. Następna książka z całkiem innej bajki „Wampir z Zagłębia”, spowodowała, że nazwisko Semczuk już na stałe wpisało się w czołówkę najbardziej szanowanych i docenianych przeze mnie autorów. Gdy na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książką o bliźniaczej tematyce – pomyślałem, czy się przyjmie, czy czytelnik po raz wtóry będzie chciał poznawać historię kolejnego seryjnego mordercy kobiet. Dzięki książce „Kryptonim Frankenstein”, okazało się, że Pan Przemysław nie tylko jest genialnym pisarzem, ale udowodnił, że swoją wnikliwą pracą dokumentalisty potrafi obronić kolejny napisany przez siebie tytuł. Dlatego też nie mogło być inaczej, bym nie nabył trzech wcześniejszych książek, które wyszły spod pióra Przemysława Semczuka. O niektóre z tych tytułów, było trudno. To w sumie nie dziwi, bowiem każdy wytrawny czytelnik powinien zapoznać się z tą literaturą, każdy koneser dobrej książki powinien na swych półkach posiadać dorobek pisarski z najwyższej półki. Konikiem pisarskim tego autora jest historia Polski okresu komunistycznego, a Jego pasją odkrywanie największych tajemnic w dziejach polskiej kryminalistyki. „Zatajone Katastrofy PRL”, „Czarna Wołga. Kryminalna Historia PRL” oraz „Magiczne Dwudziestolecie”, to kolejne trzy tytuły, które dopełniają moją biblioteczkę oznaczoną S jak Semczuk. A z tego co mi wiadomo, to nie koniec, bowiem Pan Przemysław kończy prace nad kolejną książką... .
Zatem nie pozostaje nam nic innego jak otworzyć pierwsze strony najnowszej książki „Kryptonim Frankenstein”, książki, która jak żadna inna wzbudziła we mnie tyle emocji – targała nimi niczym najsilniejsze tornado, gdyż opisane są w niej prawdziwe wydarzenia rozgrywające się w miejscach, które znam z dzieciństwa, gdzie dorastałem. Jedna z opisanych zbrodni miała miejsce w wieżowcu, w którym jako mały chłopak wraz z rówieśnikami bawiliśmy się w wyścigi windami albo, gdzie obok w piaskownicy bawiłem się w tak zwanego „noża”.

Od pierwszych stron „Kryptonim Frankenstein” powracamy do historii sprzed lat, której świadkiem był Joachim Knychała – cieśla z kopalni Radzionków. Nazywany przez babkę „polskim bękartem”, brał nawet udział w rozprawie sądowej Zdzisława Marchwickiego. Czy zatem „Wampir z Zagłębia”, był motorem, inspiracją dla Knychały? Czy może jednak to więzienie zmieniło Joachima, do którego trafił za gwałt zbiorowy, którego jednak nie dokonał? Czy jednak nienawiść do kobiet jaką wykazywał była pochodną traumatycznych przeżyć serwowanych przez babkę i matkę młodego wówczas chłopaka? Myślę, że odpowiedź nie jest jednoznaczna, że wszystko co po drodze „zbierał”, doświadczał Frankenstein jest wykładnią jego morderczych zachowań. Czy to jednak jest usprawiedliwieniem? Warto zapoznać się z zbeletryzowaną historią Knychały, opartą na wnikliwej i pieczołowitej pracy dokumentalisty.
Życie pisze różne scenariusze, a scenariusz tej książki to samo życie. „Muszą mnie powiesić, bo jak stąd wyjdę, to znowu to zrobię” - takimi słowami Knychała sam dla siebie domagał się kary śmierci za czyny, które popełnił. Podczas rozprawy wykluczono u niego chorobę psychiczną, uznano, że podczas dokonywania zbrodni był świadomy swoich czynów. Zachowanie mordercy przed dokonaniem zbrodni dyktowane było chęcią zagłuszenia krzyków z przeszłości, wrzasków, którymi nadawcami były kobiety jego życia. Dlatego też to kobiety stawały się jego ofiarami, bowiem wyrządzając im krzywdy próbował zdusić demony, które w niego wstępowały. Joachim Knychała w dorosłym życiu wiódł spokojne życie – pracował w kopalni jako cieśla, był przykładnym mężem oraz ojcem dwójki dzieci. Jednak impuls wywołany alkoholem oraz traumatycznymi wspomnieniami budził w nim demoniczne postawy, niszcząc życie jego, jego rodziny oraz rodzin jego ofiar. Czy zatem tylko morderca jest winien – czy może jednak babka i matka, które w pierwszym etapie socjalizacji zgwałciły u młodego Achima wszelkie postawy człowieczeństwa? Być może tych zbrodni można by uniknąć. Sam Knychała w rozmowach podkreślał, że „było dwóch ludzi w jednym ciele”, - a podczas wywiadu, który Przemysław Semczuk przytacza w książce, Joachim, Teresie Kabat jak na spowiedzi przyznaje: „Tak, był jeden Joachim, dobry ojciec i mąż, dobry kolega, chętnie wszystkim pomagający, i drugi Joachim – zbrodniarz. Można nie wierzyć, ale w każdym człowieku tkwi zło i dobro. W moim przypadku zostałem zdominowany przez zło”. Na koniec dodaje „Nie mam zamiaru, jak to jest powszechnie praktykowane, prosić Sąd o łaskę. Poproszę o karę śmierci”. Podczas przesłuchania na milicji, Knychała dziękował również za schwytanie, gdyż było ono kresem jego cierpienia i mógł zrzucić z siebie brzemię męki. Historia opisana w książce to tragedia i ofiar(y) i kata – to historia, którą warto poznać, która sygnowana jest piórem „Semczuk”, co gwarantuje bardzo dobrą literaturę opartą na wnikliwej, rzetelnej pracy profesjonalisty. Historia sprzed lat przeplatana jest z dygresjami z teraźniejszości, opisującymi to w jaki sposób autor doszukiwał się prawdy o tamtych czasach. Kunszt pracy pisarza widać na każdej stronie, gdzie nie tylko poznajemy zbrodniarza, ale autor książki niczym wytrawny malarz maluje przed nami obraz robotniczego Śląska w latach PRL. Dodatkowo z kartograficzną dokładnością ilustruje  mapę komunikacji miejskiej śląskiej aglomeracji. Autor nie przeszedł obojętnie nawet wobec takiego wątku, bowiem sprawa Knychały przybrała również pseudonim „Szóstka”. A dlaczego? Zapraszam do lektury książki – to właśnie w niej znajdziecie odpowiedź nie tylko na to pytanie, ale poznacie historię życia „dwóch ludzi w jednym ciele”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz